Po krótkiej przerwie Częstotliwość wraca z nową energią i nienaganną akcją. Wątki zacieśniają się coraz bardziej, a zaprezentowany scenariusz frywolnie bawi się z emocjami widzów. I bardzo dobrze, bo po świątecznym lenistwie miło jest wrócić do ekscytującego świata telewizji.
Krótkie przypomnienie najważniejszych szczegółów: seryjny morderca Nightingale to wzorowy przedstawiciel kościoła, który znęca się nad własną rodziną i ostatecznie ją morduje w imię zbawienia. W międzyczasie Raimy i Frank uświadamiają sobie, że jedyny sposób by ocalić Julie jest „ścięcie drzewa u pnia”, czyli zamordowanie Diakona Joe. A dokładniej, powinien dokonać tego Frank.
The Edison Effect jest jednym z lepszych odcinków serii. Wyraźnie czuć, że wielkimi krokami zbliżamy się do końca, a bohaterowie doskonale orientują się w efektach manipulacją czasem. Coraz lepiej też dostrzegają zagrożenia jakie niosą ze sobą wszystkie zmiany, a mimo to dalej uparcie dążą do swojego celu, czyli unieszkodliwienia Nightingale’a. Jesteśmy świadkami solidnych przygotowań, które z niewyraźnej wzmianki zamieniły się skomplikowany plan, wokół którego skupia się znaczna część odcinka. Można podziwiać determinację Franka, jego skrupulatność w dopinaniu szczegółów do ostatniego guzika, by nic nie stanęło na przeszkodzie jego misji. Pod tym względem jesteśmy rozpieszczani wizualnie. Zabiera się nas razem z nim nie tylko na niezbędne zakupy, ale również w cały proces pozorowania ucieczki Diakona z miasta. Po raz tysięczny jesteśmy świadkami rozmowy z Raimy, która przekonuje Franka o słuszności jego działań i słuchamy tych samych co zawsze argumentów. I mimo że znamy je na pamięć, tak samo jak Frank, wzbudzają w nas mieszane uczucia. Sprowadzają nas przecież do poziomu Nightingale. Frank planuje zamordować kogoś: brutalnie, świadomie, nie w imię prawa, ale w imię ochrony własnej rodziny.
Frequency bardzo dobrze sobie radzi ze stawianiem widza w pozycji moralnego dylematu. Tym razem aż dwukrotnie w czasie trwania jednego odcinka. Pierwszy raz poprzez postać Franka i jego zadziwiająco sprawne umiejętności jako włamywacza i potencjalnego mordercy. Drugi raz natomiast w poprzez postać Raimy i jej ostateczne zachowanie, kiedy znajduje się twarzą w twarz z Diakonem.
Serial zyskuje duży plus za powolne budowanie napięcia, którego oczekiwane epicentrum ma miejsce w ostatnich minutach odcinka, jak na dobre telewizyjne kino przystało. Subtelne, choć nad wyraz mroczne sceny towarzyszą widzom praktycznie przez cały seans. Nie ma znaczenia czy dotyczą Diakona Joe’go, czy Franka, dobrze współpracują z konwencją i utrzymują odpowiedni poziom adrenaliny. Swoistą perełką był wgląd we wspomnienia Meghan, z których dowiadujemy się jak bezwzględnym psychopatą jest Nightingale. Te krótkie momenty wystarczyły, by znienawidzić jeszcze bardziej jego postać, jeśli w ogóle było to możliwe.
Oczywiście odcinek nie jest bez widocznych skaz czy dziur fabularnych, na które trzeba raczej przymknąć oko niż je szczerzej otworzyć w wyrazie uznania. Niemniej jednak, całość bardzo dobrze się oglądało, a pojawiające się w ostatnich minutach emisji emocje zostają zdecydowanie na dłużej. Zwłaszcza uczucie, kiedy jesteśmy przekonani że rozwiązanie naszej zagadki jest w zasięgu ręki i wszystko zmierza ku „dobremu” końcowi, a tymczasem podaje się nam nieco wyświechtany i banalny splot wydarzeń. Sięganie po tanie i sztampowe rozwiązania zakłócają nieco odbiór odcinka, choć należy przyznać, że spełniają swoją rolę. Fabuła toczy się dalej, przeciągając nieco wyczekiwane zakończenie.
Co ciekawe, mimo że odcinek wypełniony był po brzegi akcją, trudnymi decyzjami i dylematami, to znaleziono jeszcze chwilę na nieco rodzinnych scen. Motyw młodocianej Raimy rozmawiającej przez telefon z Frankiem (który akurat kopie grób dla Nightingale’a…) i razem patrzących na księżyc oddaje swoistą kiczowatość lat dziewięćdziesiątych. I choć zgrzyta między zębami od nadmiaru cukru i jest ironiczny w swoim wydźwięku, to idealnie wpasowuje się typowe zachowanie Franka. W końcu detektyw niejednokrotnie udowadniał jak bardzo ważna jest dla niego córka. Z drugiej strony mamy wątek Gordona i jego ojca, którzy po prostu są na ekranie, rozmawiają i nic ciekawego za specjalnie nie wnoszą do serialu. Jeśli mieli stanowić spowolnienie akcji tuż przed wielkim tąpnięciem fabularnym, to jak najbardziej się to udało. Jeśli natomiast należy ich traktować jako ciekawy wątek wnoszący dodatkową jakość, to cóż ale nie było to aż tak interesujące, żeby poświęcać temu niezbędny czas ekranowy.
Warto tez zwrócić uwagę na Raimy. Coraz bardziej widać jak igranie z czasem odbija się nie tylko na jej prawidłowej ocenie rzeczywistości, ale przede wszystkim na życiu społecznym. Targana uczuciami pomiędzy dwoma mężczyznami, a nieuleczalną nienawiścią do mordercy jej matki, w efekcie zaczyna działać coraz bardziej pochopnie. Jest detektywem i to dobrym, a jej ostatnie poczynania wskazują, że dzieje się z nią coś bardzo złego. Coraz więcej nadziei pokłada w ojcu, wierząc że można odmienić los. Z drugiej jednak strony sama powtarza, że niektórych rzeczy, zmienić nie można gdyż są z góry ludziom przeznaczone. Jej postać stoi na granicy załamania o czym upewniła nas już na sam koniec odcinka. Słodko-gorzkie zakończenie, którego ciąg dalszy nastąpi w najbliższym czasie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h