Dawno, dawno temu (choć trzy lata to wcale nie tak dużo) był sobie serial, który pomieszał postacie z różnych dobrze znanych bajek i baśni, przebrał je we współczesne stroje i personalia oraz wrzucił do powszedniej rzeczywistości niewielkiego amerykańskiego miasteczka. Będąc produkcją rodzinną, serial jednocześnie potrafił w dość świeży i całkiem poważny (acz niepozbawiony humoru) sposób napisać nowe wersje owych bajek. I nawet jeśli czasami puszczał oko do widza, nawiązując to imieniem, to rekwizytem do Disneyowskich klasyków, robił to w sposób dyskretny, nieprzeszkadzający w utrzymaniu równowagi między tym, co zapożyczono z oryginalnej baśni, a tym, co wzięto od jej Disneyowskiej wersji.

Tym razem jednak twórcy Dawno, dawno temu ("Once Upon a Time") postanowili pójść na całość. Nie dość, że wypożyczyli cały świat i postacie z najnowszej Disneyowskiej produkcji i przenieśli je do swojego serialu w wersji nienaruszonej, to w dodatku sięgnęli akurat po animację, która jest bardzo, bardzo dalekim echem swojego baśniowego pierwowzoru, właściwie niemal nierozpoznawalnego. Jak sprawdził się ten mariaż? Na razie, jak każde małżeństwo zaaranżowane ze względów czysto finansowych (ach, ten marketing!), czuje się w swoim towarzystwie nieco niezręcznie i jest mocno przekonane o rozbieżności swoich czysto prywatnych interesów.

[video-browser playlist="616735" suggest=""]

Co właściwie oznacza to dla samego serialu? Chaos. Premiera 4. sezonu Dawno, dawno temu pozbawiona jest spójności fabularnej, czasowej, a co gorsza - miejscami nawet logicznej. Bo jak wyjaśnić to, że królowa w pełnym królewskim stroju i z koroną na głowie (a jakże!) pisze oto atramentem na papierze list do córek, stojąc przy tym na środku zalewanego sztormową wodą i deszczem pokładu (sic!)? Czy naprawdę po przeczytaniu trzech zdań z pamiętnika można dojść do nieodwołalnych i niepodważalnych wniosków, nie mając ochoty przeczytać może jednak najpierw reszty? Stwierdzenie "nikt nie zgłosił się po ten dom, więc możemy go sobie wziąć" wydaje się przy tym pomniejszym scenariuszowym przewinieniem. Summa summarum, ciąg dalszy Krainy lodu nie dość, że sam w sobie jest dopisany mocno na siłę i jego aktorska wersja jak na razie nie dorównuje urokowi oryginału, to w dodatku jego włączenie do świata Dawno, dawno temu jest tak nieprzekonujące, że łatwiej uwierzyć w wielką chęć twórców do wykorzystania popularności animacji niż do faktycznej chęci kreatywnego bawienia się historią i jej postaciami czy też stworzenia wyrazistej paraleli między siostrami z Arendelle a obiema matkami Henry'ego. Grubymi nićmi jest szyta ta intryga, tak grubymi, że nikt nie postarał się nawet spróbować załatać jej przyzwoitym scenariuszem. Najjaśniejszym akcentem odcinka pozostają chyba Lana Parrilla i Robert Carlyle dzięki swojej wyrazistej aktorskiej osobowości. Carlyle mógłby nawet recytować kompletne bzdury, a i tak byłby w tym znakomity.

Kolejnym problemem "A Tale of Two Sisters" jest wspomniane już rozbieganie fabularne. Odcinek stara się prowadzić jednocześnie kilka niezwiązanych ze sobą wątków, raczej przerzucając je między sobą niż łącząc w spójną całość. Na powstałym w ten sposób chaosie trudno się skupić, przez co poszczególne wątki tracą emocjonalną siłę. A co za tym idzie, siłę tę wytraca cały odcinek, powodując, że zamiast czekać z ciekawością na ciąg dalszy, niejeden widz z westchnieniem żalu pomyślał o tym, że być może jednak należało serial zakończyć mocnym akcentem w połowie poprzedniego sezonu?

Czytaj również: Co w kolejnych odcinkach serialu "Dawno, dawno temu"?

Tak się jednak nie stało i na razie można mieć tylko nadzieję, że skoro to dopiero 1. odcinek, istnieje szansa, by z biegiem czasu to małżeństwo z rozsądku spojrzało na siebie wzajemnie łaskawszym okiem i z obecnego chaosu wyłoniło się coś wiarygodniejszego fabularnie i emocjonalnie, a także logicznie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj