Premierze 7. sezonu Once Upon a Time jest bliżej do reboota, niż mogłem sądzić. Mamy historię opartą na dokładnie tym samym szkielecie, a aktorzy z poprzednich serii grają kompletnie nowe postacie. Niby jest tu kontynuacja w osobie Henry'ego, ale zarazem nie ma żadnych odwołań do przeszłości. Tak naprawdę, jeśliby ktoś chciał zacząć przygodę z tym serialem właśnie od 7. sezonu, spokojnie mógłby wciągnąć się w opowieść i nie mieć problemu z połapaniem się kto jest kim i dlaczego. Różnica polega na tym, że jak się oglądało poprzednie, to mamy smaczki w postaci odkrywania nowych aspektów znanych postaci oraz jedyne odwołanie, jakim jest zdjęcie Emmy, na które patrzy się Hak. Z jednej strony rozumiem zamysł twórców, by oprzeć wszystko na podobnym szkielecie, bo w końcu mamy do czynienia z baśnią. A takie często powielają różne schematy i nie ma w tym nic złego. Z drugiej strony problem jest w tym, że obok tego szkieletu twórcy nie zaoferowali ani nic szczególnie interesującego, ani porywającego, ani odkrywczego. Wszystko wydaje się dziwnie puste, bez tej iskry, która towarzyszyła temu serialowi na początku. Tej magii, która sprawiała, że ta baśń ożywiała się na ekranie i oglądało się ją fenomenalnie. To jest mój największy zarzut wobec 7. sezonu, bo twórcy mieli potencjał na mocne, nowe otwarcie, które nie tylko da coś świeżego w historii, to odbuduje magię, która w ostatnich sezonach zgasła. Nawet miejsce akcji nie sprawia żadnej różnicy: mała dzielnica w dużym mieście kontra małe miasteczko z poprzednich sezonów to praktycznie to samo. Trudno nie uznać, że twórcy realizują to po linii najmniejszego oporu. Nie znaczy, że nie ma w tym interesujących pomysłów. Kwestia alternatywnych wersji znanych baśni jest jednym z prawdopodobnie najlepszych, bo pokazuje, że jest wiele krain z różnymi Kopciuszkami czy Śnieżkami. A to daje nieograniczony potencjał na rozwój w różnych kierunkach. Potencjał, który zostaje marnowany w premierze przez mocno osadzenie na schemacie z Kopciuszka. Nie mogę też odmówić pomysłu na postacie Złej królowej i Rumple'a, którzy w nowych wersjach są inni i, jak na razie, są najjaśniejszym punktem programu. A to stanowi problem, bo nowe postacie są nudne i nijakie. Starszy Henry może i nie jest tak irytujący, jak jego młodsza wersja, ale jest okropnie mdły. Postać nie wzbudza sympatii, bo jego zachowanie jest oparte na nudnym schemacie "nie wierzę w bajki" spowodowanym klątwą. Pomimo mojej całej sympatii do Dani Ramirez, jej Kopciuszek wcale nie jest lepszy. A oboje z Henrym nie mają praktycznie żadnej chemii, przez co ich romans jest nieciekawy i pozbawiony serca. A przecież Śnieżka i Książę oraz Emma i Hak mieli tę chemię i ich wątki romantyczne dobrze działały w serialu. A tego tutaj brakuje. I to bardzo. Nieciekawa jest też zła macocha i jej rozpuszczona córka. Jakiś potencjał ma Alicja z Krainy Czarów, bo wokół tej postaci pojawia się kolejny pomysł z byciem strażniczką spójności pomiędzy krainami. W jednej scenie porywa Henry'ego i mówi, że ta kraina nie jest jego historią. Jest to ciekawy motyw godny rozwoju.
Twórcy Once Upon a Time zmarnowali niepowtarzalną szansę, by tchnąć nowe życie w tej serial. A tak mamy powtórkę z rozrywki w przeciętnym wydaniu. Nowe postacie nie sprawdzają się, a te znane są na razie w tle. Zaś sama historia nie jest szczególnie interesująca. Nawet utrzymano tę samą formę z teraźniejszością i retrospekcjami sprzed klątwy. Po 6 sezonach to po prostu staje się nudne. Szkoda, że 7. sezon nie zrobił ktoś nowy ze świeżymi pomysłami, bo jak na razie, nie ma tu nic, co by zachęcało do oglądania czy powrotu po przerwie. Na razie jedynie utwierdzam się w przekonaniu, że to wszystko powinno się skończyć na 6. sezonie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj