Najnowszy odcinek mógł być prawdziwym rollercoasterem. Wulkanem intensywnych emocji. Nowym otwarciem, pełnym dramatycznych i poruszających wydarzeń. Szansą na odbudowanie marki i zaprezentowanie światu ludzkiej twarzy Toma Kirkmana. Niestety, mimo szczerych chęci twórców, finalnie wyszło podobnie jak w dziesięciu poprzednich epizodach. Wiele produkcji filmowo-telewizyjnych podbudowywało psychologię postaci, poprzez sadzanie ich na kozetce u terapeuty. W Designated Survivor psychologa odwiedza sam prezydent i jest to doskonały punkt wyjścia dla serialu, który miał pewne problemy w nadaniu głębi głównemu bohaterowi. Tom Kirkman, zraniony po tragicznej śmierci swojej żony, stara się prowadzić normalne życie, jednak trauma którą przechodzi, sprawia, że popełnia wiele błędów i jest dość opieszały w działaniach. Jego współpracownicy wysyłają go do terapeuty, aby głowa państwa mogła wrócić na właściwe tory. Po raz kolejny twórcy podchodzą do tematu życia wewnętrznego głównego bohatera po macoszemu. Znów dostajemy sztampę. Prezydent najpierw odrzuca pomoc lekarza, później otwiera się przed nim całkowicie. W sferze emocji ponownie nie dzieje się nic intrygującego. Żal, trauma i smutek Toma Kirkmana są zupełnie niewiarygodne. Można odnieść wrażenie, że twórcy chcą jak najszybciej przebrnąć przez ten spowalniający akcję wątek, tylko po to, aby przejść do bieżących wydarzeń. Nie pomagają tu też starania Kiefer Sutherland, aby nadać jakiegoś wyrazu dramatowi prezydenta. Aktor wciąż jest niewiarygodny w swojej roli. Pojawiają się łzy, pusty wzrok, drżący głos… Artysta wyraźnie stara się pokazać prawdziwy żal, jednak odnosi porażkę. Gdyby scenarzyści pokusili się o zobrazowanie ludzkiej traumy w sposób niestandardowy, bez zużytych klisz, Sutherland miałby większe pole do popisu i być może przełamałby się w swojej roli. Wystarczyło wprowadzić do zachowania bohatera jakiś niepokojący tik czy ponury ton. Coś, co pokazałoby że Kirkman jest niedoskonały, a przy tym ludzki, jak każdy z nas. Jego reakcje są jednak przewidywalne i do bólu oklepane, przez co widzowi trudno jest mu współczuć. Twórcy w czytelny sposób dają widzom do zrozumienia, że w Designated Survivor nie ma miejsca na refleksyjne momenty. Terapia stanowi jedynie wątek poboczny. Najistotniejszy motyw to akcja terrorystyczna na Kubie, gdzie zostają wzięci na zakładników między innymi współpracownicy Kirkmana – Aaron i Hannah. Rozpoczęta intryga ma znamiona wszystkiego, co widzieliśmy wcześniej w serialu. Kirkman na stanowisku dowodzenia zarządza akcją ratunkową i negocjuje z porywaczami. Uwięzieni agenci, próbują wydostać się z potrzasku, odkrywając przy okazji, że ta południowoamerykańska afera terrorystyczna ma drugie dno. Całość przypomina kolejny odcinek 24 lub popularnego ostatnio serialu The Brave. Oczywiście nie doświadczymy tutaj trzymających w napięciu sytuacji i nieszablonowych rozwiązań fabularnych. Jak sprawdzić, czy ktoś ma połamane place? Wystarczy rzucić pomarańczę. Jeśli ją sprawnie złapie, to znaczy, że oszukuje. Tego typu przedszkolne zagrania dominują w serialu przez cały drugi sezon. Wciąż jest źle pod tym względem. Natascha McElhone wcielająca się w żonę prezydenta opuściła obsadę Designated Survivor. Można odnieść wrażenie, że twórcy nie chcieli jednak, aby odejście Alex przyniosło poważne reperkusje dla fabuły serialu. W pierwszym odcinku po jej tragicznej śmierci, nie dają prezydentowi wystarczającą ilość czasu na żałobę. Z marszu wrzucają go w sam środek kolejnej sensacyjnej awantury. Tym samym, po raz kolejny definiują konwencję produkcji. Designated Survivor to niezobowiązujący format akcji, w zadowalającej formie, z treścią pozostawiającą wiele do życzenia. Czy serial ma szansę przełamać impas? Niestety, jeśli nie udało się to w takim odcinku, jak omawiany, to trudno mieć nadzieję na poprawę w przyszłości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj