Odpowiedź na pytanie ze wstępniaka brzmi „nie”, chociaż godna pochwały jest konsekwencja, z jaką twórcy prowadzą fabułę, praktycznie od początku drugiej serii. Już od wielu odcinków jasno nakreślony jest wątek przewodni. Wszystko pozostałe, w mniejszym lub większym stopniu, nawiązuje do niego. Każde wydarzenia orbituje wokół Toma Kirkmana i narastających problemów z prezydenturą. W przedostatnim epizodzie po raz kolejny dochodzi do konfrontacji głowy państwa z Corneliusem Mossem. Ponownie na scenę wkracza Ethan West i znów doradcy prezydenta starają się uporać ze sprawami osobistymi. Nowością natomiast jest większa rola młodszego Kirkmana oraz dramatyczny motyw związany z życiem uczuciowym Hanny Wells. Prawdopodobnie powtórzę się, ale jestem pod wrażeniem występów Michael J. Fox i Geoff Pierson. Panowie zdecydowanie przewyższają aktorsko pozostałych członków obsady. Sceny z ich udziałem kradną show, szczególnie gdy występują wspólnie. Tym razem obaj są obecni dość często, ponieważ część intrygi staje się mocno polityczna. Ethan West, jako prokurator niepodlegający prezydentowi, rozpoczyna śledztwo skierowane w Mossa. Ten natomiast umiejętnie odbija piłeczkę, celując ją w głowę państwa. Fox i Pierson, dzięki swojemu aktorstwu, wprowadzają ten wątek na wyższy poziom. Konflikt pomiędzy dwoma prezydentami od początku drugiego sezonu był jednym z lepiej pisanych wątków. Szkoda, że intryga polityczna rozmienia się na drobne w momencie, gdy republikanie i demokraci zaczynają kusić prezydenta wizją przystąpienia do jednej z partii w zamian za akceptację ważnej dla Kirkmana ustawy. Którą opcję polityczną wybiera prezydent? Tak, dobrze kombinujecie – udaje mu się zachować niezależność, zmuszając demokratów i republikanów do podpisania jego rozporządzenia. Jedna siarczysta uwaga, groźne spojrzenie i podniesiony głos wystarczają, aby szefowie obu frakcji podwinęli pod siebie ogony i potulnie wykonali polecenie prezydenta. Frank Underwood pokiwałby z uznaniem głową, gdyby dane mu było zobaczyć Kirkmana w akcji. Tak to się robi w Waszyngtonie. Pozostałe motywy tradycyjnie oddalają serial od realizmu. Włamanie do domu podwładnej Kirkmana, jej romans z bratem prezydenta czy motywacje niedoszłego mściciel  są grubymi nićmi szyte i mało atrakcyjne fabularne. Trey Kirkman, który w poprzednich epizodach umiejętnie równoważył pompatyczność swojego brata lekkimi motywami, teraz stracił na charyzmie i pełni stereotypową rolę  lekkoducha z głową w chmurach oraz fircyka w zalotach, który co chwilę wpada w większe lub mniejsze tarapaty. Przezabawne są sceny, podczas których Trey jest pouczany przez starszego brata co do stosunków z kobietami. Gdy młodszy Kirkman przekonuje Toma do swoich intencji, ten, jak na głowę rodziny przystało, daje mu swoje błogosławieństwo, rzucając "go get her tigerlub coś w tym stylu… Dużo lepiej wypadają natomiast emocje Hannny Wells, odsłuchującej wiadomość od zmarłego agenta, którego kochała. Bohaterka dowiaduje się, że miał on córkę i teraz Hannah ma być za nią odpowiedzialna. Kameralna, krótka scena, pozbawiona pompatycznych, głupich akcentów, działa jak należy dzięki odpowiedniemu dawkowaniu emocji, ciekawemu aktorstwu i dobrze napisanemu wątkowi tej dwójki. Oczywiście kwestia córki Damiana to melodia przyszłości, ale i tak propsy dla twórców, że czasem udaje im się odpowiednio zagrać atmosferą i klimatem. ‌Designated Survivor na finiszu to wciąż ta sama naciągana, patetyczna i naiwna historyjka. Podobnie jak w poprzednich odsłonach i tu można odnaleźć kilka pozytywnych elementów, ale jako całość serial nadal nie staje na wysokości zadania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj