Serial True Detective od zawsze idealnie balansował wątki obyczajowe i dramatyczne z tymi kryminalnymi. Takowe połączenie wydaje się i teraz kluczowe. Tym razem na pierwszym planie znajduje się Roland West, policyjny partner Wayne’a Haysa. Śledczy pozostawał do tej pory w cieniu, ale po dzisiejszym odcinku i on zasługuje na miano tytułowego detektywa. West, podobnie jak jego kolega, zamieszany jest w główną intrygę – nie ma ku temu wątpliwości. On jednak, w odróżnieniu od Haysa, nie został "pobłogosławiony” zanikami pamięci. W drugiej części epizodu widzimy pokłosie wydarzeń z przeszłości. Dobrze zapowiadający się policjant żyje samotnie na odludziu. Jest zmęczony, cierpiący i nieszczęśliwy. West to kolejna osoba poharatana przez sprawę Purcellów. Dochodzenie niszczy nawet najsilniejszych ludzi, co czyni je jeszcze bardziej intrygującym. Piąty odcinek jest ostatnim, w którym twórcy w miarę skutecznie zagrali z nami w kotka i myszkę, używając wszechobecnych tajemnic i sekretów. Tak dalej się nie da. Balon naszej niewiedzy został napompowany do granic możliwości. Czas na wyjaśnienia, ponieważ kolejne niewiadome mogą zirytować widzów. Już długo twórcy ukrywają się za zanikami pamięci głównego bohatera i meandrami różnych linii czasowych. Skacząc z lat osiemdziesiątych w przyszłość, starają się zdezorientować widza. Na początku miało to swój urok – wszyscy lubimy wodzące nas za nos opowieści kryminalne. Teraz jednak stało się to męczące, ponieważ twórcy używają zaników pamięci Wayne’a jako drogi na skróty. To zagranie pozwala zrobić im unik fabularny, gdy brakuje pomysłów na to, jak wybrnąć z konieczności udzielenia widzom odpowiedzi. Ostatnie minuty odcinka jednak dobrze rokują. Dwóch dziadków, których życie nie oszczędzało, rusza do akcji. Jeden ma poważne problemy z pamięcią, drugi nadużywa alkoholu. Hays i West planują rozwiązać zagadkę sprzed lat. Nie będzie to jednak łatwe, gdy rzeczywistość nie jest taka, jak im się wydaje. Dobrze ogląda się ten tandem. W każdej linii czasowej widać chemię pomiędzy mężczyznami. W 2015 roku jest to wyjątkowo znamienne. Rozmowa na posesji Westa robi duże wrażenie. Nie dowiadujemy się z niej niczego konkretnego, ale emocje są wielkie. Trudno wątpić w szczerość tej relacji, zwłaszcza że łączy ich tajemnica przeszłości. W tym miejscu warto pochwalić charakteryzację postaci oraz grę Stephen Dorff, który nigdy nie wyróżniał się aktorsko. Wykonawca dawno nie pojawił się w ważnej produkcji filmowo-serialowej, tym bardziej cieszy jego udany powrót.
fot. HBO
W samym śledztwie po raz kolejny niewiele się dzieje. Twórcy rzucają nam fałszywe tropy lub podsuwają ślady, których znaczenia jak na razie nie rozumiemy. Ważnym momentem jest z pewnością telefon od Julie Purcell, która stawia w świetle podejrzeń swojego ojca. Również plecak znaleziony na zniszczonej posesji Woodarda stanowi ważny dowód na to, że ktoś tutaj ewidentnie stara się mataczyć. Interesujące wydaje się także połączenie Lucy Purcell z książką Amelii. W ten sposób w gronie podejrzanych stają obie panie. Żona głównego bohatera to wciąż bardzo tajemnicza postać. Rzuca się w oczy jej ciekawość względem śledztwa i pewien mrok otaczający przeszłość kobiety. Amelia zdecydowanie nie jest tak święta, na jaką pozuje. Czy jednak byłaby zdolna do morderstwa dziecka? Tak uważają amerykańscy dziennikarze ze Screenart. Ich teorię na temat żony głównego bohatera możecie przeczytać tutaj. Od kolejnego odcinka Detektyw musi ruszyć z kopyta. Jeśli tak się nie stanie, serial może wpaść we własne sidła, nudząc widza namnażaniem zagadek i niewiadomych. Detektyw stoi przed wielką szansą zmiany tempa akcji. Niezwykle kusząca wydaje się wizja starzejących się gliniarzy, rozwikłujących tajemnicę sprzed 30 lat. Zwłaszcza jeśli ujawni ona prawdę o nich samych. Serial znajduje się w decydującym momencie. Kolejny epizod będzie niezwykle istotny.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj