Po perypetiach z pierwszej części, Lara Jean w końcu świętuje swoją najprawdziwszą randkę z najprawdziwszym chłopakiem w najprawdziwszym związku. Nie wszystko okazuje się jednak takie, jak oczekiwała. Chłopak z krwi i kości ma swój urok, ale nie jest na pewno tak romantyczny jak w wizjach, które snuła. Dodatkowo ten chłopak ma swoją jeszcze mniej romantyczną byłą dziewczynę, dawną przyjaciółkę Lary Jean, Gen, o której nie może zapomnieć. Czy mogłoby być gorzej? Oczywiście, że tak. Do Lary Jean przychodzi list, wysłany od jej dawnej miłości, Johna Ambrose’a… Dla skonfundowanych: tak, ten chłopiec z ostatniej sceny z pierwszego filmu to ten nowy rywal Petera Kavinsky’ego o serce Lary Jean z drugiej części. Twórcy tłumaczyli się, że zdecydowali się na zmianę aktora grającego Johna Ambrose’a, bo potrzebowali kogoś, kto byłby w stanie konkurować z urokiem Noaha Centineo. I z całą sympatią zarówno dla starego, jak i nowego aktora, może by to miało sens, jakby nie była to tak nudna i bez charakteru postać. W książce John Ambrose był jednak bardziej wyrazisty. Bliżej mu było do ideału, jaki w głowie stworzyła sobie Lara, jednocześnie nadal spełniał wymogi na całkowicie odrębną postacią ze swoim charakterem. Dzięki czemu wydawał się dobrym rywalem dla Petera – który z całym swoim urokiem jest jednak typowym szesnastoletnim chłopcem. John Ambrose miał dużo wspólnego z Larą, równie niepewny siebie i nieśmiały, lecz z dojrzałością wychodzącą poza jego wiek. I była to naprawdę sympatyczna postać. Niestety, tutaj nieważne, ile pięknych uśmiechów pokaże Jordan Fisher, to po prostu urokiem osobistym nie poprawi błędów scenarzystów. A może nie powinnam mówić o błędach, ale po prostu o braku umiejętności? Braku odpowiedniego podejścia do postaci? Z drugiej strony, scenariusz do obu filmów tworzyła ta sama osoba. Może zmiana reżysera nie była dobrym pomysłem? Ciężko stwierdzić. Jednak Do wszystkich chłopców: P.S. Wciąż cię kocham jest przykładem tego, że nie zawsze tworzenie ekranizacji to dobry pomysł, bo to co działa na papierze, nie będzie budowało takiego samego napięcia na ekranie. Prosty przykład: całe zachowanie Lary Jean w tym filmie. W książce od początku była sugestia, że Peter nadal, za plecami, spotyka się ze swoją byłą dziewczyną i nie może do końca wyjaśnić Larze, czemu to robi. W tym samym czasie ona spotyka Johna, z którym widzi wiele wspólnego. Coraz częściej się spotykają – również przez to, że Peter nie ma dla niej czasu. Budująca się negatywna atmosfera między nimi osiąga w końcu swoje apogeum, gdy Lara dowiaduje się, że Peter doskonale wiedział, iż to Gen wrzuciła ich filmik z jacuzzi (wcześniej zarzekając się, że to na pewno nie ona) i to na nią, nie na Larę, wtedy czekał. W tym momencie łatwo zrozumieć, czemu Lara z nim zrywa – co również nie oznacza, że od razu biegnie w ramiona Johna. Ale jest temu coraz bliższa. Dodatkowo z boku mamy całą zabawną intrygę Kitty, aby połączyć ich ojca z sąsiadką, która uczy ją, jak zajmować się psami (tutaj ten wątek zupełnie wycięto). Zabawne wstawki zawdzięczamy również Stormy, w książce, babci Johna. W filmie w większości tego nie ma. Dopiero później dostajemy jakiekolwiek sugestie, że Peter ma kontakt z Gen, choć to nadal wydaje się  bardziej robieniem typowej dramy przez Larę niż ważną sprawą. Za to jej marzenie o Johnie pojawia się strasznie szybko i szczerze mówiąc – wydaje się sztuczne i wymuszone. Przez co z sympatycznej postaci staje się irytującą, niewiedzącą czego chce, a wręcz toksyczną, dziewczyną. Cała sprawa – punkt zwrotny dla całej historii! – z Gen i jacuzzi tak szybko zostaje przedstawiony na ekranie, że widz może zapomnieć, że taka scena w ogóle była. John Ambrose, tak jak wspomniałam, jest byle jaki tutaj. Kitty, główna postać komediowa w poprzednim filmie, tu zostaje wycięta, przez co film traci prawie cały swój humor. Niestety, nie zastępuje jej zupełnie Stormy, którą dobrze mogliśmy poznać w książce i łatwiej było zrozumieć jej rady dla Lary Jean. A szkoda, skoro zatrudnili do tej roli Holland Taylor, która ma dryg do komedii. Wystarczyło tak naprawdę inaczej rozłożyć akcenty w całym filmie. Od początku sugerować problemy w relacji Lary i Petera, dać więcej komediowych wstawek z Stormy, odpowiednio uwypuklić sytuację z Gen i jacuzzi, nadając temu większy dramatyzm. Niestety, przez to, jak wygląda film, wynudziłam się przez jego większą część. A w końcówce, gdy wszystko nabrało rumieńców, nie miałam już w ogóle sympatii do Lary i się nią nie przejmowałam. Dziwi też, ze zupełnie wycięto postać Josha, największej przecież miłości Lary Jean, od której zaczęła się cała historia z listami, choć trzeba przyznać, że również w książce został on z niewiadomych przyczyn pominięty. Zwłaszcza że dobrze byłoby pokazać zdrową przyjaźń damsko-męską, która przetrwała po nieudanym zauroczeniu, a sam Josh był bardzo ważny w życiu Lary Jean. Więc dlaczego go tu zabrakło i udajemy, że go wcale nie było? Wszystkich tych uproszczeń i pominięć nie sposób wytłumaczyć ograniczeniami czasowymi, ponieważ zamiast wymienionych, ważnych dla fabuły wątków, twórcy filmu przez całą niemal pierwszą połowę zaserwowali nam mnóstwo zupełnie nic nie wnoszących scen. Co nie oznacza, że wszystko było negatywne. Noah Centineo, mimo bardzo małej roli, był bardzo sympatyczny, a jego smutne spojrzenie, gdy idzie prosić Larę o przebaczenie, złamało serce pewnie wielu widzom. Anna Cathart jako Kitty wykorzystała swoje kilka minut, znów rozśmieszając, choć szkoda, że najzabawniejsze fragmenty filmu były w zwiastunie. Jordan Fisher, jak na kogoś, kto nie miał co grać, grał dobrze. A cały wątek między ojcem dziewczyn a sąsiadką Triną był uroczy, choć znowu – nie jak w książce. Cieszę się również, że pokazano mimo wszystko cały wątek z Gen, zarówno jej relację z Peterem jak i Larą Jean. Tak jak wspominałam w niedawnym artykule, był to interesujący wątek w książce, w którym zawarto bardzo dojrzały temat i zastanawiałam się, czy pojawi się w drugiej części. I dobrze, że to pokazano. Mam ogromny problem z Do wszystkich chłopców: P.S. Wciąż cię kocham. Polega on na tym, że to film zupełnie niepotrzebny, który nic nie wnosi. Spokojnie można było zrobić poprzednią część odrobinę dłuższą i dodać cały wątek z Gen, czyli jedyny istotny wątek z tego filmu. Bo nawet John Ambrose, ważna osoba dla drugiej części powieści, tu wydawała się zbędna. A szkoda, bo po Do wszystkich chłopców, których kochałam byłam oczarowana i czekałam na więcej. Niestety, chyba poprzeczka była za wysoka.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj