Alfonso Cuarón oparł pomysł serialu na jednym schemacie, który we współczesnej telewizji nie jest obecny. Tate i Bo w każdym odcinku spotykają bowiem kogoś, komu mogą pomóc. Drzemie w tym echo takich seriali jak "Dotyk anioła" czy Autostrada do Nieba, które w sposób prosty i pozytywny przypominały, że nie trzeba zbyt wiele, by dobro na świecie mogło zaistnieć. Dlatego też Believe jest wbrew pozorom powiewem świeżości w telewizji przesiąkniętej serialami na siłę realistycznymi, mrocznymi i prześcigającymi się w tym, by główni bohaterowie mieli jak najwięcej wad. 

Pomysły na postacie, którym trzeba pomóc, są solidne i przekonujące. Takie wątki zawsze wiążą się z ryzykiem popadnięcia w skrajność z domieszką banału, ale w jakiś sposób twórcy ukazują wszystkie trzy historie w miarę sensownie i wiarygodnie. Natomiast dzięki technicznym trikom potrafią one wzbudzić emocje, co jeszcze mocniej wpływa na to, że przekonują. Zauważmy bardzo specyficzne zdjęcia podkreślające subtelność oraz niuanse emocjonalnych reakcji i międzyludzkich relacji. Wszystko to - wzmocnione fantastycznie działającą muzyką Stevena Price'a - daje solidny efekt.

Największym problemem i zarazem zaletą Believe jest młoda bohaterka, Bo Adams. Z jednej strony mamy dowód na fantastyczny casting, bo dziewczyna momentalnie wzbudza sympatię i przekonuje. Nawet w wielu scenach emocjonalnych, które wymagają od niej czegoś więcej, potrafi się sprawdzić. Z drugiej mamy jednak trochę niedopracowany scenariusz - chwilami zachowanie dziewczyny jest niekonsekwentne i głupie. Bo jest świadoma powagi sytuacji, więc trudno uwierzyć w sensowność dwóch ucieczek od jej opiekuna. Parę takich scenek potrafi irytować, ponieważ jej zachowanie przestaje wzbudzać sympatię, a zaczyna działać na nerwy (np. schodzenie z fochem po drabinie).

[video-browser playlist="634999" suggest=""]

Sama relacja Bo z Tate'em czasami jest nierówna i niedopracowana. Jednocześnie twórcy chcą, aby była zabawna, poważna i emocjonalna. Tylko że momentami w wymianie docinków pomiędzy bohaterami czuć, iż coś zgrzyta. Jakaś drobna szczypta sztuczności, która ma wpływ na płynność dialogów i chemię pomiędzy aktorami. Ta relacja wymaga jeszcze dopracowania.

Przewodni wątek Believe to ucieczka Tate'a i Bo, kiedy cały świat na nich poluje. Na razie jest nieźle, ale brak tu zaskoczeń i większych wrażeń. Wygląda to solidnie, konsekwentnie, ale brak w tej fabule określonego celu. Niby jest przewodni wątek, ale potrzeba tu bardzo wyraźnego zaznaczenia, do czego on ma prowadzić. Aktualnie widzimy podróżowanie bez większego celu. Dla serialowych maniaków znajdzie się dość przyjemny smaczek w postaci dwóch aktorów z Banshee ścigających Tate' z ramienia rządu. Momentami dziwnie jest widzieć te dwie osoby współpracujące ramię w ramię.

Dobrze też nakreślono w retrospekcjach przyczyny konfliktu Wintera ze Skourasem. Przeszłość obu bohaterów pokazana jest tak, jak być powinna: ciekawie, z emocjami i wyraźnym zaznaczeniem rozłamu ich współpracy. Skouras po czterech odcinkach sprawia wrażenie bardzo wyrazistego i dwuznacznego czarnego charakteru. Można uwierzyć, że zależy mu na Bo, ale jednocześnie jest pragmatykiem i naukowcem, który rzekomo chce ją wykorzystać dla większego dobra. Ten dysonans w postaci sprawia, że trudno ją jednoznacznie potępiać.

Believe ma jednak w sobie coś, co sprawia, że te trzy odcinki ogląda się naprawdę przyjemnie. Są emocje, jest młoda bohaterka, która wzbudza sympatię, i pozytywna historia, która potrafi poprawić nastrój. To serial dość nietypowy na tle współczesnej telewizji, który momentami jednak jest niedopracowany i jeszcze musi nabrać wiatru w żagle.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj