Nie ma żadnego przypadku w tym, że komiksem wprowadzającym do Odrodzenia (ang. Rebirth) jest pozycja poświęcona Człowiekowi ze Stali. To w końcu postać centralna dla wszystkich wydarzeń, które odmieniły całe uniwersum DC. Wszechświat komiksowego giganta potrzebował bowiem zupełnego odświeżenia po tym, jak pięcioletnie panowanie Nowego DC Comics nie tylko wprawiało w konfuzję oddanych fanów, ale jeszcze przyczyniło się do spadku czytelnictwa. Odrodzenie z jednej strony cofa nas więc do świata podobnego do tego, który znamy sprzed wypadków ukazanych w komiksie Flashpoint, z drugiej zaś wykorzystuje te elementy, które przez ostatnie 5 lat spotkały się z uznaniem i docenieniem. Po drodze mieliśmy jeszcze do czynienia z inicjatywą znaną jako Konwergencja, której pomniejszym następstwem stało się przeniesienie Supermana, Lois Lane i ich syna, Jonathana, na główną Ziemię z Nowego DC Comics. Sęk w tym, że jeden Człowiek ze Stali już na niej istniał. To właśnie takie tło fabularne doprowadziło do powstania mini-serii, która w Polsce ukazała się w ramach komiksu Droga do Odrodzenia. Superman – Lois i Clark. Czytelnika niekoniecznie zaznajomionego z uniwersum DC należy odesłać do wstępu, w którym w zwięzły sposób wytłumaczony został szerszy kontekst opowieści. Abstrahując od rozpatrywania całej historii przez pryzmat większych zdarzeń, które widać już na horyzoncie, trzeba przyznać, że to jedna z najlepszych pozycji poświęconych Człowiekowi ze Stali w ostatnich latach. Pomysł wydaje się banalny: tytułowi bohaterowie przybierają zupełnie inne tożsamości po to, by chronić własnego syna. Wiadomo, dwóch Supermanów na jednym globie to już prawdziwy tłok. Zmęczony Clark w przerwach między potajemnym ratowaniem świata naprawia więc traktor, a Lois tuż przed przygotowaniem kolacji pisze książki o działaniu śmiertelnie niebezpiecznej organizacji Intergang – oczywiście pod pseudonimem. Życie tej pary, nawet jeśli rozgrywa się gdzieś na spokojnej farmie, wcale nie jest usłane różami. Na tym świecie to jednak bądź co bądź odmieńcy, w dodatku doskonale rozumiejący swoje powinności, które niejednokrotnie narażą ich na niebezpieczeństwo.
Źródło: Egmont
Scenarzysta, Dan Jurgens, prowadzi ten wątek rodzinny ze staranną precyzją. Heroizm działania Supermana na każdym polu ustępuje miejsca przejawom jego człowieczeństwa – trosce, empatii, wątpliwościom, duchowym i cielesnym ograniczeniom. Odświeżająca w tym zamyśle jest praktycznie nieustannie towarzysząca Człowiekowi ze Stali autorefleksja, niekiedy przybierająca formę swoistego dialogu, który twórca proponuje czytelnikowi, tak jakby ten miał określić jakiego herosa potrzebuje. Nie ma tu miejsca na serwowaną z prędkością karabinu maszynowego pompatyczność i ideały, jakże mogłoby być inaczej, większe niż życie. Tym, co określa Supermana, jest jego nieufność i sceptycyzm w stosunku do otaczającego go świata. W niektórych momentach Jurgens wykazuje jeszcze większe aspiracje, choćby wtedy, gdy główny bohater musi zmierzyć się ze złoczyńcą, sztucznie wykreowanym na potrzeby współczesnej kultury masowej. Dzięki tego typu zabiegom w Człowieku Jutra wielu czytelników dostrzeże Człowieka Przeszłości w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ot, klasyczny Superman, którego koleje losu zagnały gdzieś na peryferia ponowoczesności. Ten paradoks sprawdza się w fabule znakomicie. Wielkim walorem komiksu jest też z pewnością tempo akcji. Początkowo odbiorca może poczuć się odrobinę zagubiony w różnorakich retrospekcjach i innych przeskokach czasowych. Im głębiej jednak zanurzymy się w historię, tym bardziej tego typu posunięcia narracyjne będą dla nas zrozumiałe. Pod koniec całej opowieści natrafimy na fragment, w którym w zasadzie każda kolejna plansza poświęcona jest innemu wątkowi, a natężenie akcji może nas przyprawić o szybsze bicie serca. Większość elementów tej fabularnej układanki wydaje się doskonale do siebie pasować, nawet jeśli niektóre z nich na pierwszy rzut oka jawią się jak wyrwane z kontekstu. Takie wrażenie część z czytelników odniesie przede wszystkim w czasie pojedynków Supermana z maniakalnym telepatą, który w dodatku plecie trzy po trzy o artyzmie zła. Podobnie rzecz wygląda w przypadku tajemniczej istoty z Kosmosu, która ma na Ziemi interes do załatwienia: gdy jest zakryta welonem tajemnicy, wprowadza w opowieść niepokój. Gdy zaś w końcu się pokazuje, równie szybko znika. To jednak grzechy, które jesteśmy w stanie twórcom wybaczyć. W końcu to nie one są centralnym elementem historii. Na tym tle odrobinę gorzej prezentuje się warstwa rysunkowa. Choć autorów ilustracji jest aż czterech, to jednak każdy z nich miał problem ze znalezieniem dobrego sposobu na ukazanie rodzinnego życia bohaterów. Z niejasnych przyczyn twarze Clarka, Lois czy Jonathana niekiedy prezentują się niewyraźnie, jakby rysownicy nie mogli się zdecydować na konkretną kreskę. Z kolei w innych miejscach mimika twarzy protagonistów razi sztucznością, jest zupełnie nienaturalna. Na szczęście jednak autorzy ilustracji (zwłaszcza jeden z nich, Lee Weeks) zupełnie lepiej radzą sobie w oddawaniu dynamizmu całej opowieści, jakby duch i siły witalne wstępowały w nich wtedy, gdy na kartach komiksu szykuje się jatka, a z szafy można już wyciągnąć zapomnianego truposza. Droga do Odrodzenia. Superman – Lois i Clark to komiks niewątpliwie ważny dla dzisiejszego czytelnika. Z jednej strony kładzie on fundamenty pod całe Odrodzenie, z drugiej zaś jest niezwykle odświeżający jeśli chodzi o ukazywanie Człowieka ze Stali. Niektórzy z nas w trakcie lektury poczują się nieco nostalgicznie, zdając sobie sprawę, że oto powraca stary, dobry Superman. Tym razem nie jako heros zaklęty w okrzyku o ptaku i samolocie, ale jako oddany mąż i odpowiedzialny ojciec. Symptomatyczny może być fakt, że u progu Odrodzenia znalazło się odwołanie do wartości czysto ludzkich. To dobry prognostyk na przyszłość, w której przecież na Człowieka Jutra czekają już ostatnie dni...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj