Drogi Evanie Hansenie – takim zwrotem rozpoczyna się list, który główny bohater pisze w pierwszej scenie filmu. Jak szybko się okazuje, adresat listu jest jednocześnie jego autorem – oto tytułowy Evan pisze pierwszy niezręczny list do siebie samego w ramach zadania zleconego mu podczas psychoterapii. Chłopak cierpi bowiem na fobię społeczną, z trudnością odnajduje się w szkole i wśród ludzi. Nastolatka poznajemy w środku roku szkolnego, w dzień jak każdy inny, gdy z bólem serca wybiera się na lekcje. Wszystko zmienia się w momencie, w którym jeden z uczniów liceum popełnia samobójstwo, a Evan, w wyniku dziwnego splotu wydarzeń zostaje uznany za jego największego przyjaciela i ze szkolnego wyrzutka zmienia się w główną podporę emocjonalną – zarówno dla rodziny zmarłego nastolatka, jak i dużej części szkolnej społeczności. Film w reżyserii Stephena Chbosky'ego (Charlie, Cudowny chłopak) jest pełnometrażową adaptacją sztuki teatralnej, która swego czasu była wystawiana na Broadwayu. Co ciekawe, w roli głównej powraca Ben Platt, który również wcielał się w Evana na deskach teatru. Szczerze mówiąc, mam wątpliwości czy to dobry pomysł. Trzeba naprawdę bujnej wyobraźni, by uwierzyć, że postać grana przez Platta jest w wieku szkolnym. Twórcy produkcji zdecydowali się opowiedzieć tę historię w formie musicalu – sugeruje to już pierwsza scena otwierająca. Potem jednak formuła muzyczna zostaje odsunięta na trochę dalszy plan – piosenki i choreografie pojawiają się raczej sporadycznie, jedynie w momentach bardziej kluczowych. Być może dlatego wszystkie sceny muzyczne wydają się trochę dziwne i naciągane, bo tak naprawdę pojawiają się na ekranie raz na kilkadziesiąt minut, stanowiąc dziwny przerywnik standardowych scen dialogowych. Pewnym problemem produkcji jest maksymalne skondensowanie scenariusza. Choć film trwa ponad dwie godziny zegarowe, mam wrażenie, że to trochę za mało na właściwe umotywowanie tej historii czy samo poznanie głównego bohatera. O Evanie wiemy tylko tyle, że jest "dziwny" i ma szereg problemów. Nikt jednak nie zgłębia tego wątku na tyle, by rzeczywiście można było w to łatwo uwierzyć. Nie wiemy, na czym polega jego dziwność – twórcy w zasadzie ograniczyli się do kilku niezwykle szablonowych scen, w których młodzież licealna traktuje go lekceważąco z bliżej nieokreślonego powodu. Główną akcją produkcji jest jednak to, co dzieje się już po śmierci kolegi ze szkoły i rzeczywiście cały film poświęcony jest "nowemu Evanowi", który znajduje się w centrum zainteresowania. Ta zmiana frontu jest tak szybka, że staje się przez to trochę niewiarygodna. Sytuacji nie polepsza fakt, że tytułowy chłopak bez większego problemu odnajduje się w swojej nowej roli – momentami czuje się wręcz jak ryba w wodzie, co zupełnie kłóci się z wprowadzeniem do filmu. Coś tu ewidentnie nie zagrało, a główny bohater w efekcie wydaje się zupełnie nienaturalny, sztuczny; bardzo trudno utożsamić się z tym, co przeżywa. Warto wspomnieć, że nowa produkcja ma kilka głośnych nazwisk w obsadzie – jak choćby Julianne Moore czy Amy Adams. Aktorki wcielają się w matki dwóch głównych bohaterów. Niestety, tak naprawdę nie mają tu wiele do zagrania. Adams może i dostała trochę czasu ekranowego i rzeczywiście jest na ekranie częściej niż jej koleżanka po fachu, ale w dalszym ciągu trudno mówić tu o jakościach ich ról. Ich postacie są zbyt poboczne, zbyt anonimowe, by w ogóle dało się je sensownie ocenić. Moore wypada znacznie gorzej, a sceny z jej udziałem można policzyć na palcach jednej ręki – zyskała natomiast ten przywilej, że twórcy dali jej piosenkę do zaśpiewania. Trochę szkoda, ponieważ aktorki kompletnie nie mogły w tej produkcji zabłysnąć; jestem zaskoczona, że zaangażowano do obsady tak głośne nazwiska, skoro tego typu role mógł praktycznie odegrać każdy. Choć sama historia Evana Hansena w swoim zamyśle jest ciekawa, podnosząca na duchu i pouczająca, przedstawienie jej na ekranie pozostawia wiele do życzenia. Poza zarzutami  niedostatecznego umotywowania wydarzeń z akcji bieżącej wspomnieć trzeba też o nadużywaniu ckliwości i szablonowych zagraniach z gatunku komedii młodzieżowej. Od samego początku czuć wyraźnie, w jaką stronę to zmierza – nie trzeba specjalnych umiejętności, by przewidzieć, że po hossie nadejdzie nagły kryzys do pokonania, ale ostatecznie wszystko i tak skończy się dobrze. To dokładnie tego rodzaju film, który naprawdę niczym nie zaskakuje. Na szczęście dwie godziny mijają szybko, bo na ekranie faktycznie dzieje się dość dużo, jest kolorowo, od czasu do czasu mamy piosenki... Nie czuć dłużyzn, ale z drugiej strony nie czuć też w zasadzie żadnych autentycznych emocji, mimo że był ku temu duży potencjał. Drogi Evanie Hansenie to trochę wymęczony i nienaturalny film. Historia szkolnego wyrzutka, który zmaga się z konsekwencjami samobójstwa kolegi, mogła być opowiedziana znacznie lepiej, bo temat rzeczywiście wydaje się ważny, wart opowiedzenia. Film Chbosky'ego to jednak cukierkowy, do bólu przewidywalny gniotek bez głębi, bez planu i duszy – zupełnie tak, jakby twórcom wydawało się, że ta historia obroni się sama, tylko dzięki temu, że była swego czasu kasowym przedstawieniem teatralnym. W filmowej wersji to jednak średniak, o którym szybko zapomnimy. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj