Pozornie Druga połowa nadziei nie jest w stanie nas niczym zaskoczyć. Nie jest to w końcu pierwsza książka o tym, że przeszłość, teraźniejszość i przyszłość to splecione pasma tego samego warkocza. Nie od dziś wiemy też, że historia lubi się powtarzać. Mechtild Borrmann, opierając swoją narrację na tych starych, sprawdzonych tezach, tworzy jednak dla czytelnika zupełnie nowe wartości. Jej opowieść nie jest przewidywalna, a elementy układanki, mimo że na końcu tworzą logiczną całość, przez większość książki pałętają się w chaosie. Autorka sprawnie manewruje pomiędzy przestrzeniami historycznymi i wiarygodnie odzwierciedla wpływ kluczowych wydarzeń na codzienność bohaterów. A moim zdaniem nie ma lepszych lekcji historii od tych, które możemy odnieść do jednostkowych życiorysów. Centrum opowieści Borrmann jest młoda Ukrainka – Kateryna. Nie poznajemy jej na pierwszych stronach książki, a jednak to ona jest ogniwem spajającym losy pozostałych bohaterów – Walentyny – jej matki, Lessmanna – rolnika z Niemiec i Leonida – młodego funkcjonariusza milicji. Kateryna znika bez śladu tuż po przekroczeniu niemieckiej granicy. Wyjeżdża na Zachód za pracą, jak wiele jej rówieśniczek. I jak równie wiele z nich, zamiast spodziewanej szansy na lepsze życie, czekaj ją tam mrożąca krew w żyłach historia. Kateryna jest poszukiwana nie tylko przez wydział milicji i najbliższych, ale też przez czytelnika. Podążamy jej tropem od malutkiej rodzinnej miejscowości na Ukrainie aż po ulice holenderskich miast. Równocześnie poznajemy bogate tło jej życiorysu. Zanurzamy się we wspomnienia jej babki oraz matki, by przekonać się, że na świecie zmienić się może praktycznie wszystko z wyjątkiem ludzkich tragedii. Opowieści Walentyny są tym ciekawsze, że są zapisem relacji na żywo z momentu katastrofy w Czarnobylu. Walentyna pracowała tam w ów czas jako pielęgniarka i piastując, nawet tak pozornie ważne stanowisko, nie miała pojęcia o rozmiarach nieszczęścia. Ślepo wierzyła w zapewnienia władz. Nie dopuszczała do siebie myśli, że to, co gdzieś wewnętrznie przeczuwa może być prawdą. Być może za bardzo przerażała ją ta wizja. Czasem zwyczajnie wygodniej jest oszukiwać samego siebie. Przy tej okazji Borrmann świetnie obrazuje jak wybuch w elektrowni wpłynął na życie późniejszych pokoleń. W końcu Kateryna ucieka do Niemiec w poszukiwaniu perspektyw, których Czarnobyl ją pozbawił.
Źródło: nieZwykłe
Mechtild Borrmann w prawdziwie kobiecym stylu, niby melancholijnie i leniwie snuje swoją opowieść o minionych czasach. Pogrąża nas w sentymentalnej podróży w przeszłość i stopniowo usypia naszą czujność. Nawet nie zauważamy skąd dobiegają pierwsze strzały. Zaskakuje nas wartki nurt narracji i nagłe zwroty w rozwoju wydarzeń. Do ostatnich stron jesteśmy wodzeni za nos. Każdy kolejny wątek może być zwykłym wpuszczeniem na minę. I mimo że Druga połowa nadziei nie jest klasycznym thrillerem, to czyta się ją lepiej niż nie jeden flagowy tytuł z tego gatunku. Po książkę Borrmann warto sięgnąć, jeśli szukamy nieco łzawej historii pełnej trudnych emocji. Warto również przeczytać ją, gdy poszukujemy czegoś co potrafi trzymać w napięciu i nieco zszargać nerwy. Po jej lekturze zadowoleni będą będą też wszyscy Ci, którzy czytają, by sięgnąć głębiej niż po to, co serwuje nam tak zwana – historyczna prawda. Najważniejsza w Drugiej połowie nadziei jest jednak jej wiarygodność. Niemiecka autorka przedstawia nam ludzi, którzy mogliby istnieć naprawdę i wydarzenia, które naprawdę mogłyby mieć miejsce. Mamy szansę wczuć się w dramat ludzi, którzy na przestrzeni lat przeżywali swoje, z perspektywy wielkiej historii, małe dramaciki. I możemy poczuć jedynie bunt i bezsilność widząc, że po raz kolejny wszystko zmierza ku temu samemu zakończeniu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj