Guy Ritchie ma swój charakterystyczny styl w kinie gangsterskim. Potrafi budować ciekawe i mroczne światy naszpikowane barwnymi postaciami. Każda jego produkcja jest na swój sposób oryginalna i pokręcona. Widzowi wystarczy raptem 5 minut obcowania z danym tytułem, by się zorientować, że stoi za nim ten brytyjski reżyser. Tak było w przypadku Przekrętu, Dżentelmenów i zwariowanego RocknRolla. Wszystkie te filmy mogłyby się rozgrywać w jednym uniwersum. Z takiego założenia wyszedł chyba sam Ritchie, który postanowił wrócić do swojego filmu z 2019 roku i w obrębie znanego świata napisać zupełnie inną historię – tym razem w formie serialu. Głównym bohaterem 8-odcinkowych Dżentelmenów jest arystokrata Eddie Horniman (Theo James), który dowiaduje się, że jego ojciec umiera. Mężczyzna opuszcza więc szeregi wojska i wraca do rodzinnej posiadłości. Okazuje się, że ojciec cały majątek ziemski zapisał właśnie jemu, a nie starszemu bratu Freddy'emu (Daniel Ings). Powód jest prosty. Pierworodny ma problemy z hazardem i szybko straciłby całą fortunę. Eddie jest dużo bezpieczniejszym wyborem. To trzeźwo myślący facet, który potrafi zarządzać biznesem. A jest czym zarządzać! Okazuje się bowiem, że na dość rozległej posiadłości znajduje się plantacja marihuany. Teren, wraz z sadzonkami i podziemnymi szklarniami, wynajmuje Susie Glass (Kaya Scodelario), córka lokalnego gangstera. Jak to u Ritchiego bywa – wszystko jest prowadzone z poszanowaniem pewnych zasad. Problem polega na tym, że zarówno Eddie, jak i Susie natrafiają na drobne problemy, które przez ich czyny przeradzają się w spore tarapaty. Młoda pani Glass może i sama by sobie z nimi poradziła, ale Horniman upiera się, że jako właściciel ziemi, czyli też partner biznesowy, będzie brał udział w tych operacjach. Poukładanemu Eddiemu życie gangstera zaczyna imponować. A przynajmniej dopływ sporej gotówki jest według niego interesującym aspektem tej profesji. Gdyby tylko wszystko szło tak, jak to sobie zaplanował.

Dżentelmeni przedstawiają bardzo sprawnie napisane historie kręcące się wokół dwójki głównych bohaterów, czyli Eddiego i Susie. Wokół nich krąży oczywiście grupa postaci – wcześniej wspomniany brat Freddy, zarządca majątku arystokratów Geoff Seacombe (Vinnie Jones), bardzo gorliwy biznesmen chcący kupić ziemię Hornimanów, czyli Stanley Johnston (Giancarlo Esposito), a także siedzący w więzieniu mafioso Bobby Glass (Ray Winstone) oraz wielu mniejszych gangsterów prowadzących swoje biznesy w okolicznych miasteczkach. Jak to u Ritchiego bywa, całość opiera się na nieporozumieniach i wielu retrospekcjach. Opowieść skąpana jest w dużej ilości ironii i brutalności umorusanej w krwi. Każdy problem, nawet po jego rozwiązaniu, automatycznie rozpoczyna lawinę kolejnych. Dostajemy tu wszystko, z czego słynie brytyjski reżyser, i wszystko, czego fani od niego oczekują. Scenariusze poszczególnych odcinków są mocno przewidywalne, ale intrygujące postacie to maskują. Wsiąkamy w ten gangsterski świat i zwiedzamy go niczym turyści przyjeżdżający do egzotycznego kraju. Każdy bohater ma unikalny styl. Może się też wydawać, że w tym świecie nie ma czegoś takiego jak „przyjazna, bezinteresowna dusza”. Wszyscy są nastawieni na zysk i zwiększenie swoich wpływów. Szukają cały czas słabych punktów u swoich przeciwników, by je wykorzystać.

Ritchie ma też znakomite oko, jeśli chodzi o dobór obsady. Theo James genialnie sprawdza się jako człowiek, który dopiero wchodzi do przestępczego świata. Jego wojskowe wyszkolenie i stoicki spokój w obliczu zagrożenia znacząco wyróżniają go na tle reszty „normalnych ludzi”. Dzięki tym umiejętnościom oraz klarownemu spojrzeniu na sytuacje szybko dostosowuje się do zasad gry. Można powiedzieć, że czuje się w nich jak ryba w wodzie. James świetnie odgrywa Eddiego, znajdującego się na zupełnie innym wektorze emocjonalnym niż jego serialowy brat Freddy. Ten jest typowym rozpuszczonym przez pieniądze i status społeczny szaleńcem, który nie liczy się z konsekwencjami swoich zachowań. Jakby żył w ciągłym przekonaniu, że jakoś to będzie. Poniekąd ma rację, bo po drodze zawsze trafi się taki Eddie, który poda mu pomocną dłoń. Choć będzie to Freddy’ego słono kosztować.

fot. Netflix
+4 więcej

Jednak prawdziwym odkryciem tego serialu jest dla mnie wspaniała Kaya Scodelario, którą wcześniej kojarzyłem jedynie z serii Więzień labiryntu i Resident Evil: witajcie w Raccoon City (wcieliła się w Claire Redfield). Brytyjska aktorka od tego czasu rozwinęła skrzydła. Prowadzona przez Guya w pierwszych dwóch odcinkach znakomicie zbudowała postać Susie Glass. Pokazuje jej pełną złożoność przy ukazywaniu minimum emocji. Jej bohaterka od początku intryguje widza i powoduje, że chcemy ją bliżej poznać.  

Dżentelmeni to bardzo dobry serial zarówno pod względem scenariuszowym, jak i postaci, które pojawiają się na ekranie. Jest to również jedna z tych produkcji, które, moim zdaniem, nie nadają się do oglądania na jeden raz. Styl Ritchiego w zbyt dużej ilości zaczyna przytłaczać. Dlatego po 2-3 odcinkach warto zrobić sobie przerwę. Dzięki temu też jesteśmy w stanie dostrzec więcej niuansów, jakie scenarzysta i reżyserzy poszczególnych odcinków chcieli nam przekazać. Podoba mi się również to, że (przynajmniej na razie) jest to miniserial, a nie produkcja przewidziana na wiele sezonów. Wydaje mi się, że odcinki, które dostaliśmy, wyczerpują historię rodziny Horniman. Nie obraziłbym się, gdybyśmy pozostali jednak w tym świecie, ale z jakimiś nowymi bohaterami i ich problemami.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj