"Grandfathered" to serial komediowy, który bardzo wyraźnie odtwarza znane schematy. Widz zaznajomiony z komediami nie będzie ani trochę zaskoczony tym, co zobaczy. Wszystko sprawia wrażenie, jakby twórcy odznaczali na liście gatunkowe schematy, które po prostu muszą się tutaj znaleźć. Przez to też nie ma w ogóle elementu niespodzianki, a niektóre motywy są przewidywalne. To troszkę razi, bo mimo wszystko od nowych seriali oczekujemy czegoś świeżego - tutaj tego nie ma. Serial nadrabia jednak humorem, bo twórcy pokazują, jak wykorzystywać schematy, by działały. Z jednej strony dostajemy niezłe i zabawne sytuacje oparte głównie na charyzmie Johna Stamosa. To są te momenty, w których można się zaśmiać i seans jest przyjemnością. Z drugiej strony pojawiają się gagi trochę oklepane, wręcz absurdalne i przez to też nieśmieszne, bo opierające się na wymuszonych sytuacjach. To sprawia, że "Grandfathered" w 1. odcinku jest trochę nierówny. [video-browser playlist="734810" suggest=""] Na razie "Grandfathered" to w zasadzie spektakl jednego aktora. John Stamos bawi, wzbudza sympatię, a jego charyzma stanowi o sile tej komedii. Niewiele można powiedzieć o postaciach drugoplanowych, które wspierają go dość przeciętnie. Kłopot w tym, że poza nim mamy same dość płytkie stereotypy, które nie mają zbyt wiele do zaoferowania. Trochę wybija się Paget Brewster w roli Sary (szczególnie dobrze wypadają jej wspólne sceny ze Stamosem), ale reszta postaci musi się jeszcze rozwinąć w jakimś ciekawym kierunku. "Grandfathered" to na razie przeciętna komedia z potencjałem. Ogląda się go dobrze, ale brak tutaj czegoś więcej, co mogłoby powiedzieć widzowi, że warto co tydzień wracać przed ekran.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj