Bardzo cenię twórczość Johna Steinbecka. Wiedziałam, że napisał dziennik z podróży do naszych sąsiadów, a że zdjęcia robił uznany reporter wojenny, całkiem sporo obiecywałam sobie po tej książce. Ta pozycja długo była w zasadzie nie do zdobycia. Tym większa była moja radość na wieść o wznowieniu. Później pozostał tylko niesmak... Trzeba jednak przyznać, że to książka, która dokumentuje charakterystyczny obraz epoki z dwóch stron barykady.  Słynny amerykański pisarz i równie znany fotograf wyruszają w podróż po ZSRR. Jest rok 1948 – świat balansuje na granicy III wojny światowej, a panowie jadą sobie beztrosko zwiedzać daleki kraj. Nie znają języka, wydaje się też, że nieszczególnie zadali sobie trud, żeby chociaż liznąć historii dotyczącej stalinizmu. Brzmi jak totalny kosmos? I tak jest. Gdyby książka miała tytuł Dwaj panowie w Rosji, nie licząc Stalina, nikt by się nie czepiał. Przyjrzyjmy się jednak temu dziennikowi od strony deklarowanej zawartości. Steinbeck i Capa jakimś boskim cudem dostali pozwolenie na wyjazd poza Moskwę. Podróżowali po Ukrainie, Gruzji i Stalingradzie. Wszystkie te miejsca oglądali z bardzo specyficznej perspektywy – nie odstępowali ich aniołowie stróżowie. Bez znajomości języka Amerykanie byli zdani na ich łaskę i nie łaskę. Jak nietrudno się domyślić, zaoferowano im dobrze przemyślany program turystyczny.
Źródło: Prószyński i S-ka
Rosjanie bardzo szybko zaskarbiają sobie sympatię podróżnych. Co prawda ci ostatni zdumieni są pewnymi elementami życia codziennego mieszkańców odwiedzanych miejsc, a także dostrzegają na ich twarzach cierpienie i poczucie beznadziei. To jednak nie wystarcza, by podali w wątpliwość to, co oglądają. Steinbeck zapowiadał, że jadą zrobić reportaż o prostych ludziach – o tym, jak w pocie i trudzie podnoszą kraj po wojnie. Zatem nie spodziewajmy się wielkich spraw i polityki. Oczywiście, to nie jest minus, bo życie codzienne jest równie fascynujące. Problem w tym, że oni bezkrytycznie wierzyli w to, co widzą. Gdzieś przemykają wzmianki o paranojach i fobiach ludności skażonej totalitaryzmem. Widać to bardzo dosadnie po tym, jakie było nastawienie miejscowych do fotografującego ich Capy.
Po przeczytaniu tej książki nie mogłam się zdecydować, czy zapłakać nad naiwnością i ignorancją Steinbecka, czy bić brawo propagandzie ZSRR? Jakby było mało, jest to też zapis wzajemnych niesnasek i dogryzania sobie przez Steinbecka i Capę. Myślę, że z perspektywy czasu Dziennik z podróży do Rosji należałoby podpiąć pod kategorię „źródło historyczne”. A każde źródło jest wartościowe. Literacko i językowo jest bardzo dobrze. Książkę czyta się przyjemnie. Wstawki dokumentujące wzajemne relacje dwóch panów wprowadzają elementy humorystyczne. Zdjęcia Capy też są bardzo cennym udokumentowaniem rzeczywistości. Warto sięgnąć po tę pozycję, ale trzeba mieć na uwadze, że to dokument ukazujący propagandę sowiecką i ignorancję Zachodu. Jako materiał źródłowy wypada bardzo dobrze, stąd moja dość wysoka ocena.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj