David E. Kelley po Wielkich kłamstewkach postanowił przenieść na mały ekran najnowszą powieść Liane Moriarty, Dziewięcioro nieznajomych. Nicole Kidman jako guru w niecodziennym ośrodku odnowy obiecuje swym kuracjuszom podróż ku uzdrowieniu. Czy dla widzów przygotowano coś równie intrygującego?
Joga, medytacja, nowa wersja siebie, wdzięczność. To hasła, które od pewnego czasu zalewają Instagram. Można jednak odnieść wrażenie, że często za tymi kopiowanymi, popularnymi w kręgach celebryckich hasłami nie idzie żadna filozofia, etyka czy duchowość, a to tylko kolejny trend, obowiązkowy w modnym, powierzchownym życiu „na pokaz”. Do serialu
Davida E. Kelleya na podstawie najnowszej książki Liane Moriarty podeszłam z pewną dozą nieufności i sceptycyzmu, podejrzewając tę produkcję o chęć eksploatacji nośnego tematu. Jak się jednak okazuje, niesłusznie.
Twórca
Wielkich kłamstewek i
Od nowa tym razem zabiera widzów z dala od zgiełku wielkiego miasta. Akcja serialu
Dziewięcioro nieznajomych umiejscowiona została bowiem w Tranquillum House – ekskluzywnym ośrodku odnowy biologicznej, wokół którego roztacza się tylko zieleń i cisza. Pierwsze skojarzenia wędrują więc w stronę rewelacyjnego
Białego lotosu, którego wydarzenia rozgrywały się w luksusowym ośrodku wypoczynkowym.
Dziewięcioro nieznajomych to jednak produkcja znacznie różniąca się od wspomnianej serii Mike'a White'a. Panuje tu inny nastrój, choć i serial Kelleya nie jest pozbawiony zabawnych momentów. W produkcji z Nicole Kidman nacisk nie jest jednak położony na komedię, a na aurę tajemniczości. Tu nie dowodzi osobliwy manager Armond, lecz eteryczna niczym nimfa lub biała bogini, oświecona piękność ze Wschodu – Rosjanka Masza (
Nicole Kidman). Kobieta składa nowo przybyłym kuracjuszom wielkie obietnice, a jej przekonanie o skuteczności swych praktyk w równym stopniu ciekawi, co wzbudza podejrzliwość.
Przyznam szczerze, że moje pierwsze spotkanie z każdym z tytułowych dziewięciorga nieznajomych, którzy przybyli do Tranquillum z przebodźcowanego świata, nie było miłością od pierwszego wejrzenia. Każdy z bohaterów ma bowiem w sobie coś, co może drażnić, odpychać. I tak najpierw poznajemy hurraoptymistycznego nauczyciela i jego wiecznie niezadowoloną córkę oraz antypatyczną żonę, następnie Jessicę – instagramowy ideał piękna, która wraz z chłopakiem opływa w niedyskretne bogactwo, Frannie – pisarkę romansideł, która coś drażniącego ma już w samym sposobie bycia i mówienia, Carmel – przesadnie przemiłą, męczącą swoją nachalnością i potrzebą aprobaty kobietę, oraz Larsa i Tony’ego, na pierwszy rzut oka po prostu przeciętnych facetów. Ci bohaterowie w otwierającym serię odcinku nie budzą ani ciekawości, ani sympatii. Zapowiadała się przeciętna opowieść o przeciętnych problemach ludzi pierwszego świata. Ze względu na Kidman i Kelleya dałam jednak serialowi kredyt zaufania, a kolejne odcinki zmieniły moje zapatrywanie na serię.
Okazuje się, że to, iż początkowo bohaterowie odpychają, był świadomą strategią twórców. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, chcieli oni zapewne w ten sposób pokazać, że pierwsze wrażenie bywa mylące, a książki nie powinno oceniać się po okładce. Za wszystkim tym, co może odpychać od bohaterów, stoi bowiem często bardzo smutna, nawet tragiczna historia. Ci zaś, którzy wydają się całkowicie nieciekawi, właśnie tak chcą być postrzegani, starannie ukrywając prawdę o sobie. W toku akcji, kiedy maski bohaterów spadają, prawda o nich okazuje się całkiem interesująca i to pomimo tego - a może właśnie dlatego - że dotyczy spraw, które mogą dotknąć każdego z nas: śmierci bliskich, końca kariery, straconej miłości, zdrady.
Twórcy serii
Dziewięcioro nieznajomych nie marnują czasu i raczą widzów komplikacjami już od początku. Nowa grupa jest wyjątkowa, jak powiedziała sama Masza, lecz przy okazji sprawia też szczególnie dużo problemów i wymaga odstępstw od wypracowanych procedur. Przybyli kuracjusze nastawieni są „na nie”: nie ufają Rosjance i jej metodom, podważają jej działania. Nowi nieznajomi nie są w ludźmi naiwnymi – z pewnością nie można nimi manipulować, nie poddadzą się łatwo sugestii. Dlatego naprawdę ciekawie robi się wtedy, kiedy warsztaty Maszy rzeczywiście zaczynają przynosić efekty – kiedy klienci stają się coraz bardziej otwarci, szczerzy przed sobą i przed innymi. Jak to wytłumaczyć? Magia? Nie, to magiczne grzybki, a raczej mikrodawkowana psylocybina.
To właśnie na tym – na działaniu psychodelików - opiera się cały pomysł na fabułę, one odpowiadają za przemianę nieznajomych, są katalizatorem wydarzeń. Na ten koncept można zapatrywać się dwojako. Nie da się ukryć, że to rozwiązanie nieco rozczarowuje jako najprostsze z możliwych i najbardziej przewidywalne. Szczerze mówiąc, fabularnie liczyłam na coś bardziej zaskakującego. Tymczasem charakter prowadzonej przez Maszę placówki sugeruje już sama psychodeliczna czołówka serialu. Przez to jeszcze przed obejrzeniem pierwszego odcinka przeszło mi przez myśl, że grana przez Nicole Kidman guru będzie szprycować swoich podopiecznych narkotykami. Później twórcy oczywiście próbują zmylić widzów, sugerując, że może chodzić o jakiś eksperyment społeczny. Oglądając serial, ma się jednak nadzieję na inne, lepsze niż oba ze wspominanych, wytłumaczenie. Jeśli więc chodzi o samą fabułę, nadal mam nadzieję, że twórcy szykują dla bohaterów coś więcej, niżeli tylko zwiększanie dawek. A jest na to szansa, ponieważ, jak twierdziła Masza, wciąż nie powiedziała im wszystkiego. My zaś jesteśmy dopiero w połowie serialu, a i wątek prześladowania granej przez Kidman bohaterki nie miał okazji jeszcze wybrzmieć.
Oczywiście plusem opowieści przedstawionej w
Dziewięciorgu nieznajomych jest to, że serial odczarowuje psychodeliki. Może zmienić ich postrzeganie wśród szerokiej publiczności – przestają być one demonizowane jako śmiercionośne narkotyki, a ludzie poznają ich terapeutyczne działanie: pozytywny wpływ na samopoczucie osób z depresją, PTSD, oswajanie tematu śmierci i lęku przed nią. Wszystko to, o czym mowa była chociażby w niedawnym dokumencie Netflixa
Niezwykły świat grzybów. Ciekawe jednak, czy serial
Dziewięcioro nieznajomych do końca promować będzie duchowość instant, czy też z zażywania psylocybiny, a raczej przyspieszonego wdrażania przez Maszę procedur, wynikną jakieś komplikacje dla historii i bohaterów. Druga opcja byłaby zdecydowanie lepsza dla serii.
Serial
Dziewięcioro nieznajomych, na szczęście, nie usiłuje w sposób coachingowy eksploatować kwestii „bycia lepszą wersją siebie”. Mimo tego, że w produkcji nie raz usłyszymy ezo-frazesy, to wypowiadane przez pracowników Tranquillum nie brzmią w sposób sztuczny czy wyświechtany. Twórcy postanowili przyjrzeć się kondycji swych bohaterów, a na ich przykładach ukazać szerszą prawdę o ludziach – to, że mają wrodzoną, naturalną potrzebę zdrowienia, odradzania, a także fakt, że popęd życia na ogół silniejszy jest niż popęd śmierci. W gruncie rzeczy jest więc to serial o sprawach kardynalnych – potrzebie otwarcia, wysłuchania, zrozumienia siebie i bycia zrozumianym przez innych. Ukazuje, jak ważna jest równowaga psychiczna, jak trudno przecenić emocjonalność i ogromny wpływ obie mają na nas i nasze otoczenie.
Przez to całkiem ciekawie wypadają w produkcji relacje pomiędzy samymi bohaterami, tytułowymi nieznajomymi. Wygląda na to, że Masza wiedziała, co robi, i rzeczywiście perfekcyjnie dobrała uczestników grupy – niczym, jak mówi jeden z bohaterów, składniki na idealny koktajl. Wytwarza się między postaciami ciekawa dynamika, a to również ze względu na bardzo dobrą obsadę i grę aktorską. Oprócz Nicole Kidman, która stoi na czele Tranquillum, świetnie wypadają
Melissa McCarthy i
Bobby Cannavale oraz relacja granych przez nich postaci, a także
Samara Weaving, która sprawia, że nie sposób nie przepadać za jej nerwową, nieco komiczną bohaterką. Jednak ciekawie dzieje się nie tylko wśród tych, którzy przyjechali się uzdrowić, ale także tych, którzy uzdrawiają. Jeszcze bardziej intrygują bowiem konflikty i zazdrość pojawiające się w obrębie „oświeconego” trójkąta kierującego ośrodkiem.
Dziewięcioro nieznajomych do dobra opcja dla tych, którzy tęsknią za wypoczynkowym klimatem z
Białego lotosu, a dodatkowo lubią produkcje typu
Lost czy
Niebiańskiej plaży. Udane dialogi, ciekawe relacje nawiązujące się między bohaterami i klimat wellness sprawiają, że serial ogląda się dobrze, a dalsze losy postaci ciekawią. Wciąż nie wydarzyło się jednak jeszcze nic, co sprawiłoby, by można było nazwać serial bardzo dobrym. Oby więc kolejne odcinki pozytywnie zaskoczyły.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h