Ten sezon znacznie różni się od pierwszego. Jest zdecydowanie bardziej poukładany. Nie śledzimy trzech lub więcej chaotycznych wątków i niekończących się wędrówek pełnych naciąganych sytuacji. Można powiedzieć, że Revolution się ustatkowało, a kłopoty same znajdują bohaterów. Większość czasu spędzamy więc w Willoughby i od czasu do czasu zmieniamy otoczenie, podążając za Tomem i jego obsesją zemsty. Tak czy siak, wróg jest wspólny – tajemniczy Patrioci. Bardzo dobrze zorganizowana grupa antagonistów, która od lat skrupulatnie planowała przejęcie władzy na kontynencie. To nie ten sam wróg co w zeszłym roku. To nie ta sama stawka. Miałkie i z każdym odcinkiem coraz mniej interesujące były przygody pseudorodzinki, która próbowała obalić szalonego dyktatora chcącego włączyć prąd. Revolution w drugim sezonie jest dojrzalsze. Wszyscy oprócz naszych bohaterów chcą, aby Nowe Stany Zjednoczone okazały się zbawienną koncepcją, która wszystkich pojedna i zapewni bezpieczeństwo. Jak udowodnić, że to nuklearni zbrodniarze? Kto stoi na czele tej organizacji? Muszę przyznać, że to pytania, na które chętnie poznam odpowiedzi.

Trzeba powiedzieć jeszcze jedną rzecz w obronie twórców Revolution. W pierwszym sezonie przerosło ich zadanie stworzenia serialu z ciągłą fabułą dla stacji ogólnodostępnej, który trzymałby wysoki i równy poziom przez pełny sezon. Nie ma się czego wstydzić, mało komu ta sztuka się udaje. Nic dziwnego, że w amerykańskim primetime królują procedurale i sitcomy. Scenarzyści sprawiali jednak wrażenie tak zagubionych, że momentami naprawdę trudno było powstrzymać się od rzucenia ciężkim przedmiotem w telewizor. W każdym razie, razem z serialem dojrzeli także oni. Wykonali kilka niezbędnych poprawek – ograniczyli liczbę wątków i lokalizacji oraz podnieśli nieco IQ postaci. To było absolutnie niezbędne.

Wraz z rozpoczęciem nowej serii zmieniłem więc podejście do oglądania serialu i ten zabieg się opłacił. Do tej pory traktowałem go jako produkcję słabą (momentami średnią), emanującą tandetnymi uproszczeniami i głupotą. Te błędy są wprawdzie nadal powielane, ale na o wiele mniejszą skalę (zdarzają się nawet dłuższe momenty, w których Charlie nie jest irytująca). Tym samym stwierdziłem, że nie powinniśmy wrzucać Revolution do jednego worka ze wszystkimi nieudanymi i złymi serialami o zmarnowanym potencjale i chybionych aspiracjach. Należy go za to traktować jako całkiem niezłe guilty pleasure. Od pewnego czasu pasuje jak ulał do właśnie tej kategorii i sprawdza się znakomicie jako relaksujący zabijacz czasu.

[video-browser playlist="634182" suggest=""]

Może też najnowszy odcinek tak przypadł mi do gustu dlatego, że skupiono się na Monroe. Bardzo podoba mi się to, co twórcy zrobili z tym bohaterem w drugim sezonie. W pierwszym nie dało się pałać do niego innym uczuciem niż szczerą niechęcią. Teraz jest chyba najciekawszą postacią – wielowymiarową i świetnie się rozwijającą. Oczywiście oglądałem odcinek i powyższe tezy piszę ignorując twist, jaki zaserwowano nam w "Dead Man Walking". Nie ze mną (z nami) takie numery, Revolution. Od dawna nie było w serialu tak interesujących retrospekcji. Aż dziw, że nie zaprezentowano nam ich w pierwszym sezonie. Bass zapewne zyskałaby wtedy w oczach widzów i nie sprawiał wrażenia bycia takim płytkim. David Lyons już dobre kilka lat temu pokazał w Revolution, jak świetnym jest aktorem, a scenarzyści wreszcie dają mu do zagrania jakiś głębszy materiał.

Trzy aspekty związane z Patriotami wydają się bardzo interesujące w kontekście przyszłych odcinków. Zrobienie z Gene’a kolaboranta było zaskakujące i może doprowadzić do zdecydowanie żywszej dynamiki pomiędzy nim a Rachel i Charlie. Ten rodzinny wątek to na tę chwilę najsłabsze ogniwo serialu, ale nowe odkrycie być może nieco go rozrusza. Kolejna linia fabularna to historia Neville’a i jego podróży do miejsca, w którym pranie mózgu zmienia młodych ludzi w maszyny do zabijania. Jego relacje z synem były ograne i nudne, ale teraz to zupełnie inna bajka. Ciekawe, czy ten wątek ma ścisłe korelacje z nową postacią, która właśnie przybyła do Willoughby – tajemniczym doktorem, który zapewne maczał palce w tych eksperymentach. Cóż, Żelijko Ivanek nie przyjmuje byle jakich ról, więc możemy się spodziewać, że nieźle namiesza.

Revolution to idealny przykład tego, że nie wszystko, czego dotknie J.J. Abrams, zamienia się w złoto. Jednak nie ma co spisywać produkcji NBC na straty, gdyż drugi sezon zapewne i tak będzie ostatni, a przy odpowiedniej regulacji nastawienia można te kolejne kilkanaście odcinków (zakładam, że do maja serial dotrwa) obejrzeć dla odprężenia i oceny ostatecznej konkluzji. Kto wie, może będzie coraz lepiej.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj