Ema i jej mąż Gaston (w tej roli trochę przyćmiony przez filmową partnerkę Gael García Bernal), tancerka i choreograf, musieli przejść przez ogromną tragedię. A nawet dwie. Najpierw okazało się, że bezpłodność Gastona przekreśla ich nadzieje na własne, biologiczne dziecko. Decydują się więc na adopcję, jednak i ona nie przebiega tak, jak sobie wymarzyli. Poznajemy ich w momencie, gdy niedawno oddali swojego syna, Pola, do sierocińca, nie mogąc sobie poradzić z jego okrucieństwem… Albo własnym. To nie jest przyjemna produkcja. To również nie jest produkcja, przy której spokojnie można usiąść po ciężkim dniu. Ema męczy, przeczołguje nas po seansie od początku aż do samego końca, a widz czuje się tylko sfatygowany. Jednak o to dokładnie chodzi. To nie jest film dla wszystkich i nie wszyscy go docenią. Pablo Larraín powraca, po fantastycznej Jackie, do kina artystycznego, nad którym pochylą się tylko nieliczni. I ci nieliczni będą bardzo zadowoleni z seansu. Film nie tylko da im wiele do myślenia, ale jest również ucztą dla oczu. Przepiękne zmysłowe kadry, paleta kolorów i piękni, choć nie w sposób tradycyjny, bohaterowie. Zwłaszcza ona, Ema. Opisując ten film, czuję się, jakbym opisywała jego bohaterkę i to jest naprawdę ogromny geniusz Larraina. Produkcja nie tylko przywdziała jej imię, ona jest tą bohaterką. Tak samo męczącą, nudną, ciekawą, irytująco-intrygującą i zmysłową. Ema ma wiele twarzy i każda z nich przedstawia co innego. Jedno wiemy – nie jest na pewno dobra (zresztą,  w jednej ze scen wprost słyszymy, że jest złą kobietą), ani ona, ani towarzyszące jej inne postaci. Matka Emy jest toksyczna, z mężem potrafią powiedzieć sobie najgorsze słowa by po chwili wyznać miłość. Kochankowie (i to liczni, obojga płci) również nie będą święci. Nawet Polo, niby niewinny chłopiec, tak naprawdę ma kilka okropnych uczynków na sumieniu. To nie tylko film ma nas zmęczyć, ale bohaterowie również. Wręcz odpychać. Sama fabuła, mimo że jest dramatem rodzinnym, trochę bardziej przypomina kryminał, gdzie pomału odkrywamy coraz więcej informacji, by w końcu złożyć całą układankę w całość. Powoli nie tylko poznajemy, co się działo przed rozpoczęciem akcji, co spowodowało, że Gaston i Ema podjęli tak ciężką decyzję. Dowiemy się także, jak bardzo wszystkie następne ruchy Emy były zaplanowane i w pewnym sensie okrutne. A jednocześnie prowadzące do specyficznego happy endu. Film kończy się tym, że główna bohaterka dostaje wszystko. Tylko czy osoby, które potraktowała tak przedmiotowo, również? Na to nie dostaniemy odpowiedzi. Jednak film od początku nie udaje, że nam je poda. Pablo Lorrain w jednym z wywiadów stwierdził, iż Ema to pewien archetyp kobiety i ich ról w społeczeństwie – matki, córki, żony czy kochanki napędzonej przez bezwzględny indywidualizm, może miłość. I w tym muszę się zgodzić. Ema to nowy archetyp kobiety, która może wciąż spełniać wyznaczone role, jednak może je wykonywać w zupełnie nowy sposób. Ema nie próbuje usługiwać wszystkim, ale chce zadbać o własne szczęście, usamodzielnia się. Tańczy, krytykowana, jak chce. Dokonuje decyzji, za które ludzie jej nienawidzą. Ale osiąga szczęście. Ema to postać i film fascynujący o którym można rozpisywać się godzinami. Jednakże przez cały seans wciąż miałam wrażenie, że w tym wszystkim zabrakło ducha, czy właśnie emocji, o jakich mówił Lorrain. Tak, ta historia była trudna i męcząca. Ale czy szokowała, zasmucała, weseliła? Mnie pozostawiła wciąż dosyć obojętną. I nie jestem do końca pewna, czy ten brak emocji u widza miał przypominać pewny brak emocjonalności Emy. Mam wrażenie, że jednak nie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj