Dziki Zachód nie ma nawet chwili wytchnienia od zjawisk paranormalnych. W tym roku dostaliśmy już Hard West 2 oraz Weird West, a teraz na rynek trafia Evil West. Nowe dzieło studia Flying Wild Hog to opowieść z pogranicza westernu i horroru, w której dzieje się naprawdę sporo. Dość powiedzieć, że już w pierwszych minutach główny bohater, Jessie Rentier, rozprawia się z hordami wampirów i innych maszkar przy pomocy broni palnej i potężnej rękawicy, która z czasem zyskuje moc elektryczności.

Kowboje i wampiry

Przedstawiona opowieść skupia się przede wszystkim wokół konfliktu pomiędzy Instytutem Rentiera, organizacją zajmującą się walką z wampirami, a siłami zła, którymi dowodzi niepozorna, ale śmiertelnie niebezpieczna Felicity D'Abano. Opowieść nie należy może do szczególnie złożonych i obfitujących w ekscytujące zwroty akcji, ale jest w niej nutka tajemnicy. Dla głównego bohatera misja jest czymś więcej niż "tylko" ratowaniem świata przed zbliżającą się zagładą, bo jedną z ofiar Felicity staje się William, jego ojciec. Bardzo przypadł mi do gustu klimat tej produkcji i sposób, w jaki twórcy przeplatają ze sobą cechy charakterystyczne dwóch dominujących gatunków. Z westernu mamy twardych mężczyzn, w tym protagonistę, który porozumiewa się mruknięciami i onelinerami, a pod koniec gry dosłownie od stóp aż po koniuszek kapelusza obwieszony jest różnego rodzaju bronią. Horrorowe elementy to zaś niepokojąca atmosfera i przeróżne maszkary, które próbują zakończyć żywot młodszego z Rentierów. Wśród nich znajdą się zarówno klasyki, takie jak wampiry i wilkołaki, ale i uzbrojone w macki monstra, które mogłyby przechadzać się uliczkami Yharnam. Zresztą podczas rozgrywki często odnosiłem wrażenie, że Bloodborne było dla Flying Wild Hog wielką inspiracją.

Fabuła

7 /10

Dymiące spluwy

Jessie to doświadczony agent. Szybko się o tym przekonujemy. W trakcie walki jest w stanie skutecznie rozprawiać się z przeważającymi siłami wroga przy pomocy charakterystycznej rękawicy, a także między innymi rewolweru, strzelby czy miotacza ognia. Kolejne zabawki dostajemy stopniowo, dzięki czemu mamy czas się do nich przyzwyczaić i nauczyć, w jakich okolicznościach sprawdzają się najlepiej. A uwierzcie mi, że ta wiedza prędzej czy później będzie niezbędna. Choć z boku może wyglądać to jak typowa młócka, w której liczą się szybkie palce, to w praktyce jest zupełnie inaczej. Walka jest dynamiczna, ale wymaga również taktycznego podejścia. Musimy reagować na to, co widzimy na ekranie (lub czego nie widzimy – zastosowano tu ustawienie kamery jak w nowszych odsłonach God of War, więc czasami jesteśmy atakowani przez wrogów poza naszym polem widzenia), i na bieżąco ustalać priorytety. Niekiedy lepiej jest wyeliminować słabszych przeciwników, innym razem warto ich oszczędzić, by w razie czego móc ich wykończyć i podnieść wypadające z nich pakiety lecznicze. 
fot. Focus Entertainment
Istotną kwestią jest opanowanie arsenału, jaki na swoich plecach dźwiga Rentier. Każda z broni sprawdza się w określonych warunkach. Rewolwer jest szybki i nie wymaga precyzyjnego celowania, shotgun przeładowuje się wolno, ale niszczy oponentów znajdujących się w pobliżu, karabin umożliwia wymierzenie w słabe punkty, a dynamitem jesteśmy w stanie powalać całe grupy. Co ciekawe, nie ma tutaj amunicji i zamiast tego każdy element wyposażenia ma swój własny czas odnowienia, co wymusza odpowiednie planowanie i nadaje rytm rozgrywce.  Poza bronią palną mamy do dyspozycji wspomnianą wcześniej rękawicę. Zadaje ona niszczycielskie obrażenia w zwarciu, a z czasem odblokowujemy jej dodatkowe właściwości: możemy na przykład przyciągać do siebie potwory lub doskakiwać do nich i zasypywać gradem ciosów. Niezwykle przyjemne jest też wybijanie wrogów w powietrze, a następnie miotanie nimi w elementy otoczenia lub przeciwników. Nie nudzi się to nawet po kilku godzinach! 

Zabij mnie jeszcze raz

Sami twórcy zachęcają do eksperymentowania z arsenałem. Do dyspozycji graczy oddali dwa drzewka ulepszeń, pozwalające na odblokowywanie nowych umiejętności oraz modyfikowanie broni. Podjęte tam decyzje nie są jednak stałe, bo praktycznie w każdej misji mamy sposobność ich bezpłatnego zresetowania i przypisania na nowo. Czasami może okazać się to niezwykle pomocne. Warto zaznaczyć, że gra jest dość wymagająca i nie wybacza błędów nawet na "normalu".  Istnieje jednak cieniutka granica pomiędzy satysfakcjonującym wyzwaniem i frustrującymi starciami, w których chce się rwać włosy z głowy. Evil West często na tej granicy balansuje, a kilka razy zdecydowanie ją przekracza. W końcowych etapach zdarzają się areny, w których z każdej strony jesteśmy zasypywani wrogami o różnych zdolnościach: jedni na nas szarżują, inni spowalniają, a jeszcze inni miotają w nas pociskami. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i ciągle zmieniać uzbrojenie, a i to nie gwarantuje sukcesu. Naprawdę na ten moment nie jestem w stanie wyobrazić sobie grania na "hardzie", nie mówiąc już o najwyższym "piekielnym" poziomie trudności, ale może kiedyś zbiorę się w sobie i spróbuję się tego podjąć. 
fot. Focus Entertainment
Na szczęście zespół Flying Wild Hog wykazał się łaską i zadbał o wytchnienie od bojów z mroczną armią Felicity D'Abano. Pomiędzy kolejnymi "killroomami" zdarzają się proste zagadki logiczne, które polegają na aktywowaniu przełączników czy przesuwaniu wagoników i tworzeniu w ten sposób przejść. Nie jest to coś, co wymaga specjalnego zastanawiania się. Rozwiązania zwykle są oczywiste, ale to miły przerywnik, który pozwala zregenerować umysł i palce przed kolejnymi potyczkami. 

Rozgrywka

8 /10

Księżyc w pełni i niewidzialne ściany

Dziki Zachód przedstawiony w grze to bardzo zróżnicowane miejsce. Na przestrzeni kilkunastu misji graczom przyjdzie zwiedzić zarówno klasyczne, westernowe miasteczka, jak i ponure kopalnie i pola kukurydzy skąpane w świetle krwawego księżyca. Ta różnorodność zdecydowanie może się podobać i zachęcać do eksploracji. Rzecz w tym, że za wiele tutaj do eksploracji po prostu nie ma. Rentier nie jest zbyt mobilny i może skakać czy wspinać się wyłącznie w wyznaczonych miejscach, a same poziomy są bardzo liniowe. Przez większość zabawy takie prowadzenie za rączkę absolutnie mi nie przeszkadzało – wręcz przeciwnie! Jednak były sytuacje, w których ograniczenia mocno dawały się we znaki. Czasami po prostu chciałoby się przekroczyć jedną z niewidzialnych ścian i zobaczyć, co się za nimi kryje, lub po prostu wrócić się po pominięte złoto lub "znajdźkę". A zwykle takiej możliwości nie ma – jedynie kilka miejscówek daje odrobinę więcej swobody. Można to natomiast traktować jako swego rodzaju "zachętę" do powrotu do ukończonych wcześniej etapów lub nawet ponownego przejścia całej przygody od początku do końca. 
fot. Focus Entertainment
+21 więcej
Pod względem technicznym trudno mieć większe zarzuty. Najnowsze z dzieł Flying Wild Hog wygląda przyzwoicie – jak na tytuł, który ukazuje się na obu generacjach konsol. Do dyspozycji graczy oddano ustawienie z priorytetem na jakość oraz wydajność. Sam przez niemal całą grę na PS5 korzystałem z tej drugiej opcji i nie zauważyłem żadnych poważniejszych spadków płynności. Nie uświadczyłem też żadnych dotkliwych błędów, co było miłą niespodzianką. 

Oprawa

8 /10

Ocena końcowa

8/10


Fabuła

7/10

Rozgrywka

8/10

Oprawa

8/10
Evil West to produkcja, jakiej brakowało mi od dłuższego czasu i przez ostatni weekend dosłownie nie mogłem się od niej oderwać. To przyjemna odskocznia od rozbudowanych produkcji z otwartymi światami, które można eksplorować miesiącami. Tutaj czeka na Was zaledwie kilkanaście godzin zabawy, ale jest ona szybka, spektakularna i nie zwalnia tempa nawet na moment. Tylko pamiętajcie, by zaopatrzyć się w melisę i zaparzyć sobie cały dzbanek na kilka ostatnich etapów! Plusy: + satysfakcjonująca walka; + szybkie tempo rozgrywki; + klimat; + spore możliwości w trakcie pojedynków. Minusy: - nierówny poziom trudności; - ograniczenia związane z liniowością w pewnych momentach dają się we znaki. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj