Trzeba przyznać scenarzystom Faking It, że potrafią umiejętnie bawić się popkulturowymi smaczkami. Udowadniali to przez cały sezon, wplątując wymyślne porównania i interesujące alegorie. W finale jednym z zabawniejszych przykładów jest nawiązanie do kultowego Uwierz w ducha z Patrickiem Swayze i Demi Moore. Wszystko naturalnie pokazane jest z przymrużeniem oka i balansowaniem pomiędzy komedią a parodią.
Miejscem kulminacji okazuje się ślub matki Amy, który jest doskonałą okazją do tego, by wypowiedzieć ważne słowa i doprowadzić do konfrontacji. Karma i jej decyzje nie wzbudzają sympatii, bo dziewczyna poszła za sercem i dalej brnie w kłamstwo, a to zawsze kończy się źle i prędzej czy później wychodzi na jaw. Dostajemy świetną scenę toastu Amy, która w końcu decyduje się dwuznacznie wypowiedzieć to, co leży jej na sercu. To działa, wzbudza emocje i przekonuje, choć oparte jest na prostocie, ale właśnie w tym leży siła tego serialu. Twórcy nie kombinują, próbując wprowadzać fabularne zamieszania czy ekspresję godną oscarowej gali - kreują prawdziwe emocje, które potrafią wzruszyć i zmusić widza do kibicowania jednej z bohaterek. To jest na pewno ogromny sukces Faking It - widzom zależy na Amy i raczej wszyscy jesteśmy świadomi, że Karma nie zasługuje na taką przyjaciółkę, która przeżywa emocjonalne katusze przez seksualną niepewność i nie może znaleźć pocieszenia oraz rady u osoby, na którą zawsze może liczyć, zwłaszcza że Karma cały czas przejawia obsesję na punkcie Liama. Nie oznacza to, że jest zła czy antypatyczna, bo jej zachowanie jest zrozumiałe - jest zakochaną nastolatką, która nie myśli o poważniejszych sprawach. I w tym miejscu rodzi się dysonans pomiędzy bohaterkami - Amy dojrzewa, staje się wewnętrznie dorosłą kobietą, podczas gdy Karma pod względem emocjonalnym pozostaje dzieckiem.
[video-browser playlist="634983" suggest=""]
Scena konfrontacji po prostu musiała się pojawić w finale pierwszego sezonu. Rozmowa Amy z Karmą jest emocjonalna, wiarygodna i prawdziwa. Porównując ten moment do seriali młodzieżowych innych stacji, zauważymy, że Faking It wykazuje się zaskakującą dojrzałości i rozwagą. Nie ma mowy, by tę kluczową scenę przerywać gagiem czy jakimkolwiek "rozpraszaczem". Musi być poważnie, nie można wybijać widza z rytmu - i to sprawuje się wyśmienicie. Karma koniec końców dostaje to, na co sobie zapracowała - krętactwa i kłamstwa odbijają się jej czkawką ze dwojoną siłą. Chciała mieć wszystko, a zostaje z niczym. Jednak pojawia się żal względem tej bohaterki - czy na pewno zasłużyła na tyle złego?
Twórcy nieźle rozbudowują relacje między postaciami. Zauważmy związek Lauren z Amy. Dotychczas były rywalkami, które sobie dogryzały, ale w finale stają się przyjaciółkami. Pojawia się zrozumienie, współczucie i buduje się siostrzana więź. To w drugim sezonie może zaowocować całkiem nową dynamiką, która wprowadzi wiele świeżości. Wpływ na to może mieć też Shane i jego stały związek z chłopakiem.
Pozostaje kwestia cliffhangera, który - nie oszukujmy się - jest ograną do granic możliwości kliszą. Dotychczas takie zabiegi w Faking It były wykorzystywane ostrożnie i bardzo umiejętnie. Szybko modyfikowano schematy, przez co efekty stawały się wyśmienite. Ten motyw jednak nie przekonuje, bo jego reperkusje wydają się oczywiste i przewidywalne. Chyba że jednak twórcy mają w zanadrzu przemyślany plan, który widzów zaskoczy.
Faking It to bezapelacyjnie jeden z najlepszych nowych seriali komediowych mijającego sezonu - pomysłowy, z subtelnym humorem na dobrym poziomie i komentarzem na temat społecznych stereotypów, który puentuje je z zabójczą skutecznością.