Fantastyczną Czwórkę ze scenariuszem Jonathanna Hckama już teraz uważa się za superbohaterską klasyką dwudziestego pierwszego wieku. Czy rzeczywiście stworzył on jedną z najlepszych historii z pierwszą rodziną Marvela?
Jak dobrze wiemy, marvelowska Fantastyczna Czwórka nie miała szczęścia do filmowych ekranizacji, z których każda okazywała się kasową i artystyczną porażką. Przełożyło się to również na małą popularność tej grupy superbohaterów w Polsce. Egmont przed wydaniem runu Hickmana wiele lat temu opublikował album
1234 ze scenariuszem
Granta Morrisona i więcej przygód pierwszej rodziny Marvela mogliśmy poznać dopiero za pośrednictwem kolekcji Hachette, choć w porównaniu z innymi superbohaterami była to wciąż niewielka liczba. Dlatego cieszy postawa Egmontu, którego włodarze doskonale wiedzą, co dobre. I nawet jeśli bohaterowie komiksu nie są szczególnie popularni wśród polskich fanów, polityka wydawnicza, zgodnie z którą warto zaproponować dzieło powszechnie uznawane za znaczące, jest warta pochwały.
Już od pierwszych stron
Fantastycznej Czwórki czuć, że nie będzie to kolejna typowa opowieść superbohaterska. U
Hickmana jest coś w sposobie narracji, co odróżnia go od innych komiksowych wyrobników parających się superbohaterską tematyką. Dało się to już odczuć podczas lektury jego przygód New Avengers, a potem eventu
Nieskończoność. Poziom fabularnego skomplikowania, nieustanne naukowe referencje i to takie na poważnie stanowiły dość duże wyzwanie dla czytelników lubujących się w prostych fabułach. I choć nie każdego przekonało takie podejście, to z pewnością wyróżniało się z tłumu superbohaterskich scenariuszy. I kiedy zaczynamy
Fantastyczną czwórkę Hickmana od rozkminek Reeda Richardsa, dziwnych zachowań jego dzieci i niecodziennych relacji między tytułowymi bohaterami mamy wrażenie obcowania z czymś świeżym, a momentami nawet niezwykłym. I rzeczywiście w przeważającej części
Fantastyczna Czwórka okazuje się być opowieścią idącą innym narracyjnym (bo fabularnym jednak w mniejszym stopniu) torem niż znane superbohaterskie historie.
Początek
Fantastycznej Czwórki rozgrywa się w bardzo ważnym dla Uniwersum Marvela punkcie. Tuż po inwazji Skrullów, w czasie okresu znanego jako Dark Reign, kiedy to w USA rządził Norman Osborne przy pomocy organizacji HAMMER. Dla polskiego czytelnika to kolejne wypełnianie dziur w kontinuum czasowym w marvelowskim uniwersum (w tym samym okresie rozgrywa się wydany równolegle przez Egmont siódmy tom
Daredevila Nieustraszonego). Momentami podczas lektury musimy się domyślać kontekstów, a nawet posiłkować się internetowymi źródłami, jeśli nie jesteśmy dobrze obeznani z kolejnymi etapami wydarzeń. Na szczęście główna stawka jest określona szybko i skupia się na działaniach Reeda obwiniającego się za wszystkie złe wydarzenia, które doprowadziły do obecnej sytuacji w USA i na świecie. I jak to genialny naukowiec, zaczyna się zastanawiać, jak można było tego uniknąć.
Rozkminki superbohatera na podstawie analogicznych wydarzeń w innych światach w całym Multiwersum mają w sobie coś fascynującego, a Hickman wyciąga z nich jak najwięcej, dając dowód na swoją nieograniczoną wyobraźnię. Jego radość skomplikowania fabuły i wymyślania alternatywnych linii czasowych udziela się czytelnikowi, który pierwszą część tej opowieści z ukrywanym przed bliskimi Reeda mostem do wieloświata przeżywa z dużą ekscytacją. Konkluzja, która dla superbohatera brzmi "rozwiązać wszystko" będzie rzutowała na wszystkie późniejsze wydarzenia, ale jednocześnie ów cel nie przysłoni pełnej przygód fabuły, która pełną parą rusza w drugiej partii, jednocześnie rozmywając nieco ów główny wątek.
Jakby Hickman poczuł, że za bardzo się rozpędził i musi wcisnąć hamulec, ale głównie po to, by poeksplorować inne obiecujące obszary. Dalej można
wyczuć u niego fascynację nauką, którą scenarzysta dobrze łączy z motywami niczym z opowieści niesamowitych, dając czytelnikowi mieszankę bardzo podobną do tej, którą nieco wcześniej w serii
Planetary dostarczył
Warren Ellis. Widać wyraźne pokrewieństwo wyobraźni i narracyjnego stylu między tymi twórcami. Jeśli ktoś jest fanem serii Ellisa, powinien z dużą przyjemnością czytać
Fantastyczną Czwórkę Hickmana. A przy tym to ten rodzaj rozrywki, który wymaga od czytelnika sporej dozy współpracy i uwagi.
Serię Hickmana wielu fanów uważa za najlepszą opowieść o pierwszej rodzinie Marvela i po lekturze pierwszego tomu można stwierdzić, że nie są to słowa rzucane na wiatr. Ci, którzy zaczytują się teraz w komiksach ze scenariuszami Donny’ego Catesa, Eda Ewinga i innych gwiazd komiksowego Marvela, powinni sięgnąć również po run Hickmama. Mimo skomplikowania fabuły wyróżnia się ona taką samą przejrzystością i świeżością konceptu, a warstwa graficzna -często prezentowana na dużych kadrach bądź splashach - tylko pomaga w odbiorze, jawnie uciekając od eksperymentalnej strony. Wystarczy bowiem, że fabuła w wielu momentach jest na tyle dziwaczna i niestandardowa, by dać wrażenie, że mamy do czynienia z czymś nietuzinkowym. I to chyba najlepsze słowo, które jednoznacznie określa serię Hickmana. Jego
Fantastyczna Czwórka jest po prostu nietuzinkowa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h