W nowym odcinku Fargo mogliśmy zobaczyć kawał dobrego aktorstwa. Nie zabrakło w nim także trzymających w napięciu momentów i makabrycznych scen. Epizod dobrze zbudował grunt pod finał sezonu. Oceniam.
Dziesiąty, ale wbrew pozorom, nie ostatni odcinek Fargo w tym sezonie rozpoczął się kapitalną sekwencją przeplatających się scen w zwolnionym tempie. W nich Josto i Gaetano terroryzowali miasto, zabijając wrogów włoskiej mafii. Trochę to przypominało teledysk, ponieważ w tle leciała piosenka duetu Koko Taylor i Williego Dixona, ale miało to wszystko niezwykły, gangsterski klimat.
Najlepiej zapamiętamy wątek Josto i Gaetano, którzy postanowili się rozprawić z Odisem. Zanim jednak doszło do ostatecznej zemsty obejrzeliśmy kilka scen, których nie można zignorować. Opowieść Gaetano o swojej wielkiej dziecięcej miłości oraz o wojnie angażowała, ale nie tak jak już to widywaliśmy w tym serialu. Do całkowitego skupienia na sobie uwagi nieco zabrakło Salvatore Esposito, ponieważ jego historia nie miała tajemniczego, wzbudzającego grozę, aby wstrzymywać dech w piersiach charakteru, lecz szczerej i jak się później okazało pożegnalnej rozmowy z bratem. Emocji dodawała ucieczka Odisa ze swojego mieszkania, która została nakręcona w specyficzny sposób, aby podkreślić jego strach i desperację. Jego śmierć z ręki Gaetano smuciła, głównie za sprawą piosenki lecącej w tle. Zginął z uśmiechem na ustach, co zrobiło wrażenie na Włochu, wnioskując po jego zaniepokojonej twarzy, co w efekcie wytrąciło go dosłownie z równowagi. A to zaowocowało jedną z najbardziej zaskakujących, spektakularnych i makabryczny śmierci w tym serialu, której okoliczności były dość zabawne. To kolejny raz w tym sezonie, gdy we wcześniejszej fazie historii jakieś wydarzenie zapowiadało śmierć postaci. Po tym, jak Loy wspominał o tornado, teraz doszła kolejna, ale tym razem śmiertelna wywrotka Gaetano. W tym serialu trzeba być ciągle czujnym, bo twórcy lubią podrzucać pewne wskazówki spostrzegawczym widzom.
Z kolei postacią, która wyróżniła się w tym odcinku najbardziej, była Ethelrida. Dzięki niej poznaliśmy rozwiązanie zagadki upiora, który nęka rodzinę Smutnych. Nie była to wstrząsająca opowieść, ale miała swój niepokojący klimat. Dzięki zjawie Oraetta Mayflower nie wstrzyknęła dziewczynie trucizny. Twórcy również zastosowali imponującą grę światłem i cieniami, aby scena trzymała bardziej w napięciu, a pojawienie się upiora także dodawało dreszczyku emocji, choć nie wciskało to przesadnie w fotel. A samo pojmanie Oraetty niczym szczególnym się nie odznaczyło. Miejmy nadzieję, że ta bohaterka jeszcze powróci w finałowym odcinku, aby z przytupem zamknąć swój wątek, ponieważ na to zasługuje.
Warto powiedzieć, że Emyri Crutchfield w roli Ethelridy jest wspaniała. W konfrontacji z Mayflower jej bohaterka nie dała się stłamsić i odgryzała się ciętymi ripostami. A w rozmowie z Loyem emanowała pewnością siebie i mądrością. Chris Rock przy niej wydawał się malutką i nic nieznaczącą postacią. Choć trzeba mu oddać, że w scenie, gdy wspominał syna zagrał z uczuciem. Po prostu na tle Ethelridy nie miał nic do powiedzenia. Warto też wspomnieć o Satchelu, którego zaczepiło dwóch typków. Rodney L Jones III też pokazał się z bardzo dobrej strony. Gdy chłopak celował w nich z pistoletu, to nie żartował. Groźba, że ich postrzeli, była realna. Młody aktor zagrał bardzo przekonująco, że patrząc na niego, nie widzieliśmy bezbronnego chłopca wymachującego bronią, lecz mężczyznę gotowego do popełnienia zbrodni.
W tym epizodzie do obsady dołączył Edwin Lee Gibson, który wcielił się w rolę Happy’ego. Wykreował oryginalnego i solidnego bohatera, ale w tym odcinku nie został wykorzystany cały potencjał tej postaci. Dodał też trochę humoru do historii, gdy portrety osób okazały się w jego ocenie sytuacji kluczowe. Na uwagę zasługuje również Buel, czyli żona Loya, która stanowczo wymusiła na Happym podjęcie kroków w sprawie jej syna. J. Nicole Brooks po raz kolejny pokazała, że potrafi grać bardzo dobrze.
Najnowszy odcinek Fargo był znakomity pod względem wizualnym, aktorskim i muzycznym. Nie zabrakło zaskoczeń i szokująco makabrycznych obrazków. Fabuła uległa uproszczeniu, ale najważniejsze, że wciąż jest interesująca. Warto podkreślić też, że epizod był kręcony w warunkach pandemicznych, po przerwie spowodowanej wstrzymaniem prac na planie zdjęciowym. I tak naprawdę zmiana nie jest odczuwalna w żaden sposób, choć przy uważnym oglądaniu można dostrzec wyraźną różnicę. Jednak twórcy zadbali o to, aby mniejsza liczba postaci w poszczególnych scenach czy też mniej zmian lokacji, nie zaburzyły rytmu serialu. Poradzili sobie bardzo dobrze, więc o finał nie mamy się co martwić. A do tego końcówka epizodu, gdy Ethelrida wręczyła pierścień Loyowi, wywołała takie emocje, które powodują, że z niecierpliwością będziemy czekać na ostatni odcinek czwartego sezonu Fargo!