Dwuodcinkowy finał trzeciego sezonu Fear the Walking Dead można określić jako bardzo krwawy i wybuchowy. Mimo że kilka dramatycznych wydarzeń nie wywołało takich emocji, jakich potrafiła dostarczyć choćby dynamiczna i widowiskowa akcja, to finałowe epizody nie rozczarowały.
Dzięki temu, że
Fear the Walking Dead jest spin-offem i nie ma ograniczeń w postaci komiksu, twórcy mają pełną swobodę kreatywną i mogą poprowadzić historię, jak tylko sobie wymarzą. I w odróżnieniu do
The Walking Dead nie muszą przejmować się kontrowersjami związanymi z przeklinaniem czy dużą liczbą krwawych scen, które czasem są wyjątkowo odrażające i drastyczne, jak choćby te z pierwszych minut piętnastego epizodu. A to i tak była tylko przygrywka przed dalszą częścią finału i masakrą na tamie oraz makabrycznym świątecznym obiadem w koszmarnej fantazji Madison. Gdyby zwiększony poziom przemocy i brutalności przekładał się na lepszy sposób opowiadania historii, to nasi survivalowcy cieszyliby się większą popularnością i szacunkiem niż serialowi Rick i spółka.
Niestety często bardzo dobre pomysły fabularne, jak przeniesienie akcji z bazaru na tamę i atak Proctorów, którzy przypominają gang motocyklowy, mieszają się ze słabszymi motywami. Niedorzeczny był wątek Alicii pomagającej przy operacji Proctor Johna, który zaraz po zabiegu ozdrowiał i zaczął chodzić, jak gdyby nigdy nic. Chyba można było wymyślić lepszy sposób na wprowadzenie nowego czarnego charakteru do serii. Poza tym Proctor John, choć jest solidną postacią, nie dorasta do pięt ani Jeremiah Ottowi, ani Walkerowi z pierwszych jego odcinków. Również kiepsko wypadły sceny z wyobrażeniem wymarzonych świąt Madison, które przewijały się przez cały ostatni epizod i zawsze kończyły się na rozrastającym się o nowe nagrobki cmentarzu. Chyba twórcy pozazdrościli
The Walking Dead i chcieli mieć coś podobnego do halucynacji Ricka, bo nawet niespodziewanie pojawili się w nich: Travis, Luciana z charczącym jak zombie dzieckiem i inne zmarłe postacie. Mimo wszystko zupełnie te obrazki nie pasowały do dynamicznej akcji rozgrywającej się w tym czasie na tamie, nawet jeśli niosły ze sobą jakąś upiorną metaforę. Twórcy trochę przekombinowali.
Różnie też bywało z grą aktorów, która wpływała na budowanie klimatu grozy i odczuwane emocje przez widzów podczas odcinka. Weźmy na przykład sceny, gdy Daniel przesłuchiwał Nicka, gdzie starły się dwie silne osobowości. Salazar rozsiewał wokół siebie przytłaczającą i groźną aurę, a napięcie wzrastało z każdym kłamstwem młodego Clarka. Obaj aktorzy pokazali klasę, czego nie można powiedzieć o Kim Dickens, która znowu dała „popis”, kiedy przyszło wykrzesać z siebie trochę uczuć podczas pożegnania z Nickiem. Te mierne próby uchwycenia dramatu przez nią wypadają coraz gorzej, więc nie dziwi, że wciąż jest obiektem żartów i drwin wśród widzów. Może pałeczkę głównej bohaterki powinna przejąć Alycia Debnam-Carey, która z sezonu na sezon jest coraz lepsza, a jej postać coraz ciekawsza i dojrzalsza.
Natomiast imponuje w tym serialu element nieprzewidywalności oraz szybkość rozwoju wydarzeń, bo sytuacja zmienia się z odcinka na odcinek. Nikt nie jest bezpieczny w
Fear the Walking Dead, a do grona długiej listy ofiar tego sezonu dopisujemy Lolę, Efraina i Troya. O ile pierwsza dwójka poniosła szybką śmierć, co zrobiło duże wrażenie, ponieważ byli raczej pozytywnymi bohaterami, a takich najbardziej szkoda, to Otto zginął po cichu, bez większych "fajerwerków". A przecież to on najbardziej namieszał w fabule tej serii. Daniel Sharman wykreował bardzo wyrazistą postać socjopaty, więc śmierć Troya powinna nieść większe emocje, może nawet satysfakcję, że zasłużył na swój los. A upraszczając sprawę, skończyło się na tym, że został zamordowany młotkiem, z powodu zepsucia Madison jej wymarzonych postapokaliptycznych świąt. To trochę rozczarowujące.
Nie można też narzekać w
Fear the Walking Dead na nudę, ponieważ w drugim finałowym odcinku działo się naprawdę wiele. Co prawda machanie detonatorem przed oczami Proctor Johna nie miało większego sensu, ale akcja na malowniczej tamie wciągała i doczekała się kilku zwrotów. Zdążyliśmy zapomnieć już o Walkerze i Crazy Dogu, a niespodziewanie przyczynili się do uratowania Nicka, który zachował się bardzo heroicznie poświęcając się dla bliskich. Również wrażenie robił Daniel, jako jednoosobowa armia wybijająca Proctorów, którego nie zatrzymał nawet przestrzelony policzek. Można było też wątpić w to, czy serial pokusi się o wysadzenie tamy, ale tutaj znowu widzów spotkało pozytywne zaskoczenie. Efekty specjalne burzącego się obiektu prezentowały się bardzo dobrze, dzięki czemu można było poczuć dreszczyk emocji. Dramatyczna walka pontonu ze wzburzoną wodą ekscytowała, a rozpadająca się tama dawała poczucie, jakbyśmy oglądali film katastroficzny. Z kolei sekwencja podwodnych ujęć z Madison również wyglądała efektownie i ten moment doskonale nadawał się, aby wmieszać w to wszystko wyobrażenie o Travisie. Końcówka na brzegu rzeki przy dźwiękach piosenki w wykonaniu LOW mogła się podobać, choć pozostawiła widzów w niepewności o życie pozostałych bohaterów.
Ostatnie odcinki sezonu miały lepsze, jak i słabsze chwile, ale były godne finału, nawet jeśli niektórzy aktorzy nie podołali najbardziej emocjonalnym scenom. Prawdziwych emocji dostarczyła tak naprawdę sama końcówka, po której wiemy tylko tyle, że Madison przeżyła. Nie znamy losu Alicii ani dwulicowego, a przez to irytującego Stranda, który znowu ugadywał się w tajemnicy za czyimiś plecami. Z kolei Daniel raczej zdążył odciągnąć Nicka z rozpadającej się tamy. Poza tym nie można odmówić serialowi rozmachu, a kilka bardzo krwawych scen dodało mu poważniejszych tonów, których dzieci nie powinny oglądać. Co ciekawe mały udział zarażonych w finale zupełnie nie przeszkadzał, a przecież to jeden z najważniejszych elementów
Fear the Walking Dead.
Trzeci sezon udowodnił, że produkcję AMC stać na kręcenie wysokiej jakości odcinków, okraszonych interesującą historią i makabrą. Gdyby tylko jeszcze był równiejszy pod względem gry aktorskiej i panowaniem nad nieokiełznaną wyobraźnią twórców, którzy czasem nie trafiają z fabularnymi pomysłami, to oglądałoby się go z prawdziwą przyjemnością. A tak wciąga tylko od czasu do czasu, co w sumie wystarcza, aby kontynuować przygodę z serialem. Wiemy, że w czwartym sezonie nastąpi crossover z
The Walking Dead. Kto wie, czy drogi bohaterów, jeśli wyruszą w stronę wspomnianego Houston, nie skrzyżują się na przykład z postacią Abrahama, który właśnie stamtąd rozpoczął swoją wędrówkę w kierunku Waszyngtonu. Na pewno warto czekać, co też nowego wymyślą twórcy, bo
Fear the Walking Dead wciąż ma do zaoferowania wiele w temacie apokalipsy zombie. A sądząc po trendzie, na pewno będzie bardzo krwawo i miejmy nadzieję, że jeszcze ciekawiej i bardziej ekscytująco niż w tym sezonie!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h