W Fear the Walking Dead znowu obudziły się stare demony poprzednich sezonów, które pchają twórców do prowadzenia szalonego tempa akcji, gdzie oglądamy mnóstwo niespodziewanych zwrotów wydarzeń. A przez to wkrada się sporo chaosu do opowiadanej historii oraz rozmijania się z logiką, a widz musi się dobrze skupić na oglądaniu serialu, aby się nie pogubić i przyswoić multum nowych informacji. Gdyby ta sama fabuła rozgrywała się w The Walking Dead twórcy rozbili by ją na całą serię, ale tutaj upchano wszystko w dwa epizody. Przynajmniej nie można było narzekać na nudę, ponieważ dwuodcinkowy półfinał trzeciego sezonu wciągał, przynosząc sporo emocji i widowiskowych scen w terenie. Najważniejszym wydarzeniem całego finału połowy sezonu była na pewno śmierć Jeremiah, który był jedną z najbardziej wyrazistych postaci w serialu. To między innymi dzięki Daytonowi Calliemu jakość Fear The Walking Dead się podniosła w trzeciej serii. Ale i tak wydaje się, że nie został wykorzystany w pełni jego potencjał na prawdziwie diabolicznego przywódcę rancza. Beztrosko opowiadał o swojej naznaczonej krwią przeszłości, co trochę napawało przerażeniem i momentami budziło grozę, ale zabrakło bezpośredniej konfrontacji z Walkerem, aby podkreślić ich obustronną nienawiść i doprowadzić do spięcia, aby ten konflikt nabrał rumieńców. Za to otrzymaliśmy innego rodzaju scenę, pełną napięcia i mroku, gdy Madison przyszła rozprawić się z Jeremiah. Cała rozmowa miała niezwykły, gęsty klimat, jakże rzadko spotykany w Fear The Walking Dead. Nasza główna bohaterka była gotowa zabić Otto, ale wyręczył ją Nick, który wziął na siebie brzemię morderstwa. Z jednej strony było to niespodziewane, a jego bezwzględność wywarła spore wrażenie, ale z drugiej strony nie trudno było przewidzieć właśnie taki obrót sytuacji. Nick z nową fryzurą (teraz do złudzenia przypomina Johnny’ego Deppa), zabijający Jeremiah, który go zdradził i zranił jego uczucia, nie zaskakiwał aż tak, jak epilog całego zdarzenia. Madison obiecała Walkerowi głowę Otto i przyniosła mu ją w plecaku, co było szokujące. Twórcy sugestywnie pokazali, do czego jest zdolna, aby zapewnić bezpieczeństwo ranczu i swoim dzieciom. O ile chodzi o kwestie przetrwania, Madison jest prawdziwą twardzielką, imponuje pewnością siebie i inteligencją, ale jak tylko coś zagraża Nickowi czy Alicii, od razu zaczyna irytować jej bojowe nastawienie i nieprzebieranie w środkach. Przez to wywołuje mieszane uczucia i niełatwo jest trzymać jej stronę. Na plus jednak należy zaliczyć ujawnienie jej historii z przeszłości, którą opowiedziała swoim dzieciom. Szkoda, że Kim Dickens nie pokusiła się, aby dodać więcej dramatyzmu tej scenie, aby ta opowieść był bardziej poruszająca. Jednak dzięki tej historii tyle emocji dostarczyły końcowe momenty, które odznaczały się ciężkością i powagą. Z jednej strony jej motywy są teraz bardziej zrozumiałe, ale z drugiej pozostawia niesmak, że posunęła się za daleko. Dobrze, że twórcy wciąż rozwijają tę postać, która już nie sprawia wrażenia jednowymiarowej, a serial trochę zyskuje na wartości, bo nie chodzi w nim tylko o zabijanie zombie. Z kolei postać Walkera odegrała znaczącą rolę w półfinale sezonu. Do tej pory spotkaliśmy go tylko raz i to jeszcze w nieprzyjemnych dla naszych bohaterów okolicznościach, ale dwa nowe odcinki odsłoniły nam jego bardziej ludzką twarz. Zaopiekował się Ofelią, ratując ją ze środka pustyni niczym rycerz w lśniącej zbroi na białym rumaku. Poznaliśmy również jego powody do nienawiści względem Ottów. Gdyby konflikt rozchodził się tylko o indiańską ziemię i zachowanie kultury jej rdzennych mieszkańców cały wątek nie zainteresowałby widzów. Ale dzięki ujawnionym niesnaskom między tymi mężczyznami miał on bardziej osobisty charakter i przez to stał się bardziej wiarygodny, choć wciąż cała historia jest mocno naciągana i uproszczona. Nie zmienia to faktu, że zyskała na tym postać Walkera, który z żądnego krwi wodza Indian stał się w oczach widzów całkiem rozsądnym człowiekiem, którego można nawet polubić. To zasługa świetnego Michael Greyeyes, który do tej roli nadaje się idealnie. Jego postać emanuje chłodnym, wykalkulowanym spokojem, ale też wywołuje niepokój. Obyśmy go oglądali częściej w dalszej części sezonu, ponieważ to bardzo ciekawy bohater, który na pewno skrywa jeszcze wiele tajemnic. Od przedostatniego odcinka drugiego sezonu nie widzieliśmy Ofelii, która przemierzała samotnie pustynię i spotkała na swojej drodze Jeremiah. Można było podejrzewać, że Otto gdzieś ją przetrzymuje lub nawet zabił, znając jego rasistowskie nastawienie do Latynosów i Indian. Dlatego pomysł, aby dołączyła do obozu Walkera był zdecydowanie lepszym i całkiem zaskakującym rozwiązaniem ze strony twórców szczególnie, kiedy okazała się później podwójną agentką. Ofelia nie jest postacią, na której widzom zależy, a swoim lekkomyślnym postępowaniem też nie przysparza sobie sympatii. Twórcy też trochę dali się ponieść wyobraźni, kiedy wymyślili, że kobieta otruje mieszkańców rancza… wąglikiem. Zabrzmiało to śmiesznie, choć w rzeczywistości jest to możliwe przy odpowiednich warunkach. Bardziej czepiałabym się tego, że Nick cudownie ozdrowiał po jednym dniu choroby, a pół oddziału Troya umarło lub pozamieniało się w zombie. Z jednej strony był to idiotyczny motyw, ale z drugiej jednak przyniósł mnóstwo emocji, kiedy niespodziewanie wszyscy zaczęli chorować i padać jak muchy. Zapewniło to fantastyczny cliffhanger pierwszego półfinałowego odcinka, kiedy jeszcze nie znaliśmy przyczyny tego stanu rzeczy. A rola Ofelii też okazała się w tym wszystkim kluczowa, więc jej powrót ostatecznie miał sens. Natomiast jak pięść do oka pasował do ostatniego odcinka wątek Stranda. Gdyby jeszcze on chociaż pełnił rolę wprowadzającą do nowej historii lub poznania nowej grupy, dałoby się go przełknąć. Ale tak naprawdę stanowił okropny zapychacz zamykający już dawno zakończony motyw z podróżowaniem po oceanie Abigail, o którym to jachcie już wszyscy zapomnieli. Jedyne wytłumaczenie jego pojawiania się, które przychodzi do głowy, to po prostu pokazanie zainfekowanych, ponieważ w obu odcinkach było ich wyjątkowo niewiele. A jeżeli chodziło o próbę uczłowieczenia Victora, to spokojnie można było do tego wrócić w drugiej części sezonu. Ale i tak twórcy przeszli samych siebie wymyślając scenę ze Strandem, który połączył się za pomocą radia z rosyjskim kosmonautą. Należy im pogratulować wyobraźni, ale też potraktować to jako nietrafiony żart, ponieważ zupełnie nie pasował do poważnego tonu wydarzeń rozgrywających się na ranczu. W każdym razie, jeżeli kogoś interesowało czy astronauci na stacji kosmicznej też zamienili się w zombie to otrzymał na to dręczące pytanie odpowiedź. Pomijając kilka motywów i wątków, które nieco burzą pozytywny obraz obu odcinków, to półfinał Fear The Walking Dead był naprawdę pasjonujący. Kilka razy też trzymał w napięciu, jak choćby wtedy, gdy o mało co nie został oskalpowany Jake, który wykazuje się coraz bardziej denerwującą naiwnością, przypominając w tym Travisa. Nawet Alicia na jego tle wypadła dojrzale, kiedy postawiła się Walkerowi. Czasem Alycia Debnam-Carey potrafi zagrać przekonująco, jak wtedy, gdy poznała prawdę kryjącą się za zabójstwem Trimbolów. Oglądaliśmy również parę widowiskowych scen starć między Indianami, a ludźmi z rancza, co mogło się podobać. Tylko, że niestety Fear The Walking Dead znowu powrócił do swoich dawnych nawyków, gdzie nadmierna ilość wydarzeń i ich za szybki rozwój uderza w jakość serialu. Szkoda, bo wydawało się, że dobry poziom stanie się standardem w trzecim sezonie. Teraz fani spin-offu The Walking Dead muszą poczekać na dalszy ciąg aż do września, ale przerwa po tak intensywnym półfinale sezonu może się przydać, nie tylko twórcom, ale też widzom. Na pewno będzie jeszcze ciekawie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj