Fear the Walking Dead w końcu przybliżył nam postać umorusanej kobiety. Dzięki retrospekcjom, które jak na sceny przed openingiem trwały wyjątkowo długo, dowiedzieliśmy się dlaczego ta nauczycielka angielskiego straciła rozum. Wiadomo, że każda tragedia wpływa dewastująco na człowieka, ale historia Marthy nie do końca przekonuje. Z jednej strony w jakiś sposób tłumaczy jej niechęć do ludzi rozwożących pudła z rzeczami na wymianę, ale z drugiej strony nie czyni ją to antybohaterką, której można by współczuć po śmierci męża. Wciąż pozostaje szaloną dziwaczką, co twórcy podkreślili jeszcze nieco groteskową, ze względu na skoczną muzykę, sekwencją jej morderstw. W każdym razie takie nietypowe otwarcie odcinka zaintrygowało, dając też czas, aby przygotować się na dalszy ciąg potyczki między głównymi bohaterami, a Marthą, które zapoczątkowano tydzień temu. Fear the Walking Dead uwielbia wysadzać w powietrze różne obiekty i z całej walki z Marthą to ta część najbardziej ekscytowała ze względu na uciekający czas na ucieczkę. Wybuch ciężarówki wyglądał bardzo widowiskowo, ale samo starcie jednak rozczarowało, bo trwało bardzo krótko, choć intensywnie. Natomiast później już emocje opadły, gdy nasza grupa na piechotę uciekała przed hordą zainfekowanych. Twórcy przypomnieli sobie, najwyraźniej ze względu na niepełnosprawnego Wendella, że przecież są to powolne istoty i postacie mają szansę im umknąć, jeśli tylko się sprężają. Dobrze też, że w końcu poznaliśmy historię tego ciemnoskórego bohatera, jak trafił na wózek inwalidzki. Wyłonił się dzięki temu motyw przewodni odcinka, skupiający się na zagadnieniu pomagania innym, które zmieniło życie niektórych postaci. Nie jest konieczne w tego typu serialu, aby próbować wplatać takie elementy fabularne do epizodu, ale przynajmniej zrobiono to mniej nachalnie niż zeszłotygodniowa „reklama” piwa. Wydarzenia w szpitalu miały swój klimat, dzięki interesującym, nieco klaustrofobicznym ujęciom i grą świateł, ale nie przyniosły za wielu emocji nawet, gdy zarażeni przedarli się do środka. Sporo irytacji wzbudzała tchórzliwość Jima, który obarczał winą Morgana za zaistniałą sytuację. Ale trzeba przyznać, że moment, w którym okazało się, że nasz browarnik został ugryziony, powodował ukłucie w sercu. Bardzo trudno było wychwycić to zdarzenie podczas szarpaniny Jima z zainfekowanym, stąd też wzięło się to duże zaskoczenie. W następnym odcinku możemy się spodziewać smutnego pożegnania z tym bohaterem, ale chyba bardziej jednak ciekawi, jaki plan opracuje grupa, aby zejść z dachu. Z niepełnosprawnym Wendellem jest to problematyczna kwestia do rozwiązania. Z kolei wątek Alicii i Charlie stanowił formę dodatku do odcinka, który niewiele wniósł. Dziewczęta razem podróżują kierując się w stronę plaży, rezygnując z poszukiwania przyjaciół. Ale wygląda na to, że tak szybko się od nich nie uwolnią, o ile dobrze interpretujemy znaleziony w wodzie kapelusz. Uśmiech Charlie wskazuje, że odnaleźli Johna i Victora, ale twórcy mogą też podpuszczać widzów, aby obejrzeli kolejny odcinek, aby sprawdzili czy te przypuszczenia się potwierdzą. MM 54 to niezły epizod, w którym mieliśmy do czynienia z wyjątkowo dużą ilością zarażonych. Do tego serial nie stoi w miejscu, dzięki temu, że bohaterowie się przemieszczają, walcząc o przetrwanie, sięgając tym samym do korzeni Fear the Walking Dead. Ale niestety pod względem fabularnym druga część sezonu rozczarowuje. Do końca czwartej serii zostały dwa odcinki, więc jest jeszcze nadzieja na poprawę!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj