Po zeszłotygodniowym słabiutkim odcinku Fear the Walking Dead nieco się poprawił, ale to wciąż nie jest poziom, który serial ten powinien prezentować.
W tym tygodniu
Fear the Walking Dead porzucił dokumentalizm, powracając do normalnego trybu opowiadania historii, ale tym razem skupiając się tylko na trzech postaciach. Ze względu na to, że obok Grace byli to Morgan i Dwight w serialu powiało klimatem z
The Walking Dead. Szczególnie wtedy, gdy panowie wspominali czasy terroru Negana, a nasz ciemnoskóry bohater opowiadał o swoim synu, którego też mieliśmy okazję poznać wiele lat temu. Jednak spin-off nie wzniósł się na taki poziom, aby móc konkurować z tym serialem, kiedy ten był w swojej najwyższej formie. Nie nawiązał też jakością do
Świtu Żywych Trupów, gdzie akcja również rozgrywała się w centrum handlowym, a mimowolnie wzbudza skojarzenia i skłania do porównań. Twórcy jednak stawiają na odrębność, co się chwali, ale szkoda, że brak im w tej inicjatywie umiejętności w budowaniu wartościowej i dobrej narracji.
Od dłuższego czasu wiemy, że Grace została śmiertelnie napromieniowana, a symptomy choroby w końcu muszą się objawić. Los tak chciał, że słabość dopadła naszą bohaterkę akurat w centrum handlowym. Ale żeby się przekonać, czy to już czas pożegnania z panią, która zawsze ma pełne ręce roboty przy wszelkiego rodzaju generatorach, musieli dostać się do głównej hali, gdzie znajdował się sprzęt medyczny. I to był niezły punkt wyjścia, aby Morgan i Grace poznali się trochę lepiej, a także powalczyli z zainfekowanymi. Jednak żadna ze scen ze szwendaczami nie trzymała w napięciu ani nie wyróżniała się efektownością czy makabrycznością. To było standardowe zabijanie zombie, o którym szybko zapomnimy. Ten element odcinka można odhaczyć jako zaliczony.
Mimo kilku scen uwijania się przy zarażonych, nawet nie poznaliśmy odpowiedzi czy Grace jest chora czy tylko na przykład struła się żelkami. Więc po co było to całe przedzieranie się przez hordę zombie? Rozumiem, że czasem twórcy celowo tak robią, że pozostawiają widzów bez odpowiedzi. Często takie wyjście z sytuacji dobrze zadziała, gdy postać decyduje się żyć z dnia na dzień bez zamartwiania się o niepewną przyszłość. Ale w przypadku Grace, którą ledwo znamy, takie rozwiązanie jest niesatysfakcjonujące. Szczególnie biorąc pod uwagę jej nijaką przeszłość, z którą podzieliła się z Morganem. Mając do dyspozycji dwóch świetnych aktorów, scenarzyści mieli okazję opowiedzieć nam naprawdę poruszającą historię tych bohaterów. Udało się to w przypadku Morgana, ale tylko dlatego, że posiadali gotowy materiał o jego rodzinie i wewnętrznym cierpieniu. Wystarczyło dać się wykazać Lenniemu Jamesowi. Szkoda zaprzepaszczonej szansy na to, żeby serial przekazał nieco głębszych treści i emocji. A był w tym potencjał, ponieważ wytworzyła się fajna chemia między postaciami, którą tak rzadko oglądamy w
Fear the Walking Dead.
Problemem tego serialu jest też to, że nie potrafi zaangażować emocjonalnie swoich widzów w losy swoich bohaterów. A przecież wystarczy tak niewiele, tak jak to było w przypadku Chucka. Pojawił się na ekranie przez zaledwie dwie i pół minuty, a wywołał więcej uczuć niż cały czwarty sezon razem wzięty. Ten gest z iluzją gwiazd na dachu, aby umierający mógł odejść w spokoju, był naprawdę wzruszający, również dzięki pięknej muzyce. Może ten brak empatii to też kwestia tego, że osłabienie Grace nie wskazywało na chorobę popromienną. W końcu po
Czarnobylu wszyscy jesteśmy teraz ekspertami w tym temacie, więc szybko można było wykluczyć to zagrożenie. Cała sytuacja nie przekonywała, aby chociażby wziąć pod uwagę ewentualną śmierć tej bohaterki i jeszcze się nią przejąć.
O ile wątek Morgana i Grace posiadał ten jeden poruszający moment z Chuckiem, tak część odcinka z Dwightem nudziła okrutnie. Konfrontacja z jednym z ludzi Logana była nijaka i pozbawiona jakichkolwiek emocji. Dał się złapać, aby z uśmiechem na ustach wypuścić złoczyńcę, licząc na to, że ten miłosierny gest go zmieni. A sam odkupi w ten sposób swoje winy? Większej głupoty i łopatologii nie można sobie wyobrazić. Wątek Dwighta to kompletna strata czasu i rozczarowanie. Dołączając do
Fear the Walking Dead miał rozruszać historię i wprowadzić trochę świeżości, a szybko stracił swój urok i charyzmę na rzecz zbawiania świata wraz z Januszami survivalu. Przykro też mówić, ale taki sam los spotkał Daniela, który z bezkompromisowego faceta stał się miękki i bezbarwny. Nawet jego kot wydaje się być teraz barwniejszą postacią.
Nowy odcinek
Fear the Walking Dead, choć lepszy od tego sprzed tygodnia, nie zaimponował. Twórcy ewidentnie nie mają pomysłu w tym sezonie na opowiedzenie nam ciekawej historii, drepcząc w miejscu. Kiedy już nadarzyła się okazja na lepsze poznanie postaci, aby zaangażować widzów w ich losy, nie skorzystali z tej szansy mimo widocznego potencjału. Odcinają się jak Morgan, który zostawił Grace z karawaną – temat zamknięty. Serial znowu potrzebuje zmian. Nie tylko kosmetycznych, jak w przypadku Dwighta, który teraz po ogoleniu i skróceniu włosów przypomina Ryana Goslinga z blizną (i to nie jest komplement). Musi ruszyć z miejsca, bo kręcimy się wokół tego samego bez większego wpływu na fabułę, która jest w stagnacji. To zaczyna irytować. A cierpliwość widzów w końcu się skończy, jak paliwo w bakach karawany Daniela…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h