Fear the Walking Dead zaserwował widzom psychodeliczny odcinek skupiający się na rodzącej Grace, który jednak nie każdemu mógł przypaść do gustu. Ważne, że był pełen uczucia i serca. Oceniam.
Fear the Walking Dead znowu przypomniał, że ten szósty sezon ma formę antologii. Dlatego nowy odcinek skupił się na postaci Grace oraz na porodzie dziecka. Ale twórcy wymyślili sobie, że przyjście na świat córki bohaterki musi nastąpić w wyjątkowy sposób. Tak jakby narodziny dziecka w postapokaliptycznym świecie opanowanym przez zombie nie było wystarczająco emocjonujące. Postanowili tę historię przedstawić częściowo jako sen, a raczej wizję. Różowe drzewa nadawały epizodowi psychodelicznego charakteru. Ten barwny i oryginalny styl odcinka, który jest daleki od tego, co zwykle oglądamy w tym serialu był ryzykownym posunięciem. Twórcy stąpali po cienkim lodzie, bo wybrali sobie bardzo trudną formę wyrazu. Ostatecznie poradzili sobie przyzwoicie. Wpompowali w odcinek dużo serca i emocji, a nie skupili się tylko na osiągnięciu artystycznego efektu, co bardzo często okazuje się zgubne i mija się z oczekiwaniami widzów.
Pierwsze 10 minut odcinka wprowadzało w sytuację Grace, która starała się zrozumieć, co się dzieje. Szybko wyjaśniło się, że to pewnego rodzaju senna wizja przyszłości. Zobaczyliśmy postarzałych bohaterów - Morgana, Daniela, Victora i June, a także Charlie, którą zastąpiła inna aktorka. Było to dziwne i budziło wątpliwości, czy to odpowiedni sposób, aby opowiedzieć historię tej bohaterki i tego ważnego momentu w jej życiu. Na szczęście ten stan trwał krótko, a twórcy już spieszyli z odpowiedziami. Nie kazali długo czekać, żeby oznajmić, że Grace umarła przy porodzie, a Athena to jej córka. Łatwo można było się tego domyślić po urodzie dziewczyny, więc słusznie szybko wyjawiono, kto jest kim w tym śnie.
Zrobiło się ciekawie, gdy Grace podczas wędrówki z Atheną zobaczyła auto z napisami, które wywołało u niej wspomnienia oraz usłyszała głosy z „zewnątrz”. Wzbudziło to zainteresowanie, bo rozwiązanie tajemnicy przychodziło do niej szczątkami. Wybuch i martwiący się Morgan powodował dreszczyk emocji. Dobrze zadziałały przebłyski pamięci Grace, bo atmosfera stała się bardziej napięta. Jednak to układanie sobie w głowie, co się z nią dzieje brzmiało tak, jakby wyjaśniała widzom, w jakiej znalazła się sytuacji. Tak jakby twórcy uważali, że nie zorientują się, co rozgrywa się na ekranie, wątpiąc w ich inteligencję. Nie było to potrzebne, bo przez to wkradała się sztuczność.
Od tego momentu rozpoczęła się droga bohaterki do odzyskania przytomności i wydania na świat dziecka. Po drodze Grace i Athena musiały stawić czoła zarażonym, ale też w między czasie udało im się zbudować między sobą więź, a także przybliżyć postać Matthew, czyli biologicznego ojca. Biały koń jako środek transportu to pomysł tak ograny, że powodował raczej uśmiech politowania. Dlaczego twórcy nie wpadli na coś lepszego? Natomiast wizja zaczęła stawać się coraz bardziej intensywna, gdy kobiety znowu walczyły z zainfekowanymi w budynku, a jednocześnie Morgan zabijał wrogów kijem. Pomocnik Teddy’ego we śnie nawet pojawił się jako zombie. Wyglądał na tyle przerażająco jako pewnego rodzaju świadomy zaprzeszły, że ten sen nabrał cech koszmaru, a sceny wyglądały jak wyjęte z horroru - tylko trochę podkolorowanego.
Z kolei pożegnanie Grace z Atheną i Morganem w wizji było ujmujące i bardzo czułe. To zasługa świetnej
Karen David, która włożyła całe serce w swoją grę i bohaterkę. Dzięki niej ta senna część odcinka była znośna, a nawet ciekawiła. Trochę w zbyt melodramatycznych okolicznościach twórcy przywrócili Grace do życia. Wyglądało to sztampowo. Również powrót Rileyego, który niespodziewanie wjechał autem do budynku, żeby odzyskać klucz od Morgana, nie zagrał dobrze, ponieważ wydawało się, że wydarzenia się uspokoiły. Natomiast był to istotny element fabuły, ponieważ jest związany z nową grupą złoczyńców i możliwe, że z atomową łodzią podwodną z początku sezonu.
Ale najbardziej emocjonalne sceny twórcy pozostawili na sam koniec odcinka. Sceny z porodu były bardzo poruszające. Okazało się, że to nie Grace miała umrzeć, ale jej dziecko. Cała senna wizja dotyczyła ostatnich chwil Atheny. Widok martwego noworodka w rękach Morgana był wstrząsający. Epizod zakończył się niezwykle wzruszająco, dzięki fantastycznej Karen David. To oznacza też, że widzowie raczej nie mają co liczyć na powrót Madison, skoro losy bohaterów potoczyły się inaczej niż w wizji przyszłości.
Dwunasty odcinek
Fear the Walking Dead był udany, jak na taką niecodzienną i psychodeliczną formę opowiadania historii. Dobrze, że poświęcono więcej czasu Grace ze względu na ten dramatyczny przebieg wydarzeń. Poza tym wykorzystano w stu procentach aktorski talent Karen David. Nie zabrakło wzruszających scen, ale też akcji za sprawą Morgana. Epizod był nietypowy i dziwny ze względu na różową i wiosenną kolorystykę. Jednak był on też oderwany od poprzedniego, który wprowadził do serialu nową grupę złoczyńców. Teraz, gdy sprawa z ciążą Grace została rozwiązana, fabuła może się skupić na tym ekscytującym zagrożeniu czyhającym na społeczność Morgana. Nic nie powinno już odwrócić od tego starcia uwagi!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h