Dzisiaj do polskich kin wszedł najnowszy film fantasy pt. "Opowieści z Narnii: Podróż "Wędrowca do świtu"". To już trzecia część kinowych przygód w magicznym świecie Narnii stworzonym w książkach przez C.S. Lewisa. Pierwsza część, "Lew, czarownica i stara szafa" była mega hitem i stała się drugim filmem fantasy po "Władcy Pierścieni", królującym w kinach. Widzowie oczarowani magią dostali drugą część, "Książę Kaspian", która nadal miała dobry poziom, lecz w USA już nie przyjęła się tak dobrze. Film zarobił tylko 420 milionów dolarów, co dla producentów z Disneya było wynikiem słabym, więc porzucili serię. Przejęło ją studio 20th Century Fox, a rolę odświeżenia powierzyli Michaelowi Aptedowi.
"Podróż Wędrowca do Świtu" miała olbrzymi potencjał - jest to część serii nasycona wielką dawką przygody. Niestety - film kompletnie tego potencjału nie wykorzystał - można rzec, że produkcja Apteda stanie się największym rozczarowaniem 2010 roku. Niby jest to film rozgrywający się w świecie Narnii, ale gdzie ta Narnia? Nie ma jej tutaj... Zacznijmy jednak od początku...
[image-browser playlist="" suggest=""]
Do Narnii tym razem przenosi się Łucja, Edmund i ich kuzyn, Eustachy. Dobrze pamiętamy z poprzedniej produkcji, że Piotr i Zuzanna już byli za starzy na te przygody. Pierwszy minus, który rzuca się w oczy to aktorzy grający role Łucji i Edmunda. Georgie Henley w pierwszej części czarowała widzów swoją lekkością i dziecięcą naiwnością, która teraz nagle zniknęła. Aktorka, w odróżnieniu od swoich kolegów z serii "Harry Potter", gdzieś się zagubiła i pomimo trzeciej części serii da się odczuć regres w tworzeniu jej postaci. Edmund nigdy nie błyszczał, a teraz jest tylko gorzej, razi sztucznością. Will Poulter natomiast jako Eustachy radzi sobie poprawnie - był jedynym elementem tej zapowiadanej świeżości. Jego postać została poprowadzona tak jak można było sobie to wyobrazić, czytając książkę. Próbował robić wszystko, by stworzyć dobrą kreację - nadawał postaci odpowiednie tony, był irytujący, pracował nad emocjami, przechodził przemianę - widz mógł to kupić bez problemu. Ben Barnes w roli Kaspiana poradził sobie zaskakująco lepiej niż w poprzedniej części - tym razem odczuwalna była jego charyzma jako króla Narnii. W obsadzie brak aktorów wyróżniających się klasą samą w sobie - w pierwszej części była to Tilda Swinton w roli Czarownicy, w drugiej Sergio Castellitto jako król Miraz.
[image-browser playlist="" suggest=""]
Największą wadą jednak jest scenariusz i reżyseria. Apted pokazał, że nie potrafi odnaleźć się w gatunku kina przygodowego. Najcięższym moim zarzutem wobec jego pracy jest odarcie filmu z magii świata Narnii, którą kipiały poprzednie dwie odsłony. Może niektórzy z Was wiedzą i odczuwali to samo podczas kinowych seansów - ta ekscytacja, emocje i czysta dziecięca naiwność, gdy razem z bohaterami odkrywaliśmy magię Narnii. Są potwory, jest świat Narnii, są czary, jest przygoda, ale brakuje tej magii - nie oglądałem z zapartym tchem, oczarowany pięknem krainy, nie odczuwałem emocji podczas śmiałych wyczynów Ryczypiska - nic. Ciężko stwierdzić, czy następna rzecz jest winą scenarzystów czy Apteda - bohaterowie podróżują, przemieszczają się po morzach, odkrywają tajemnicze wyspy, ale tym razem jest to takie suche, nie widać krainy, jej życia, kolorów - tego wszystkiego nie ma. Pytanie brzmi czemu? Twórcy grają tu na schematach, nie mając krzty odwagi, by spróbować widza oczarować, spróbować coś więcej pokazać niż suche fakty - bohaterowie idą do miejsca pierwszego, potem do drugiego i tak dalej, aż dochodzą do finału - zero jakichkolwiek emocji, napięcia, pustka. Jest jakaś akcja, coś się dzieje, coś nam pokazują, ale po chwili zdaję sobie sprawę, że zapominam, co się działo - zero wpływu na widza. Najgorsze w tym wszystkim jest kompletne niezrozumienie materiału źródłowego - znaczenie książki było inne niż filmu. Bezspoilerowo mówiąc, dokonane zmiany zniszczyły sens historii i obiektywnie patrząc, były po prostu głupie.
Pomimo zmiany firmy od efektów specjalnych, wypadają one poprawnie. Głównie wykorzystywane są w postaciach cyfrowych i nie ma częstych momentów, by raziły sztucznością (jedynie smok chwilami wydaje się niedopracowany). Najbardziej perfekcyjna technicznie i scenariuszowo jest postać Ryczypiska. Waleczna mysz o szlachetnym sercu jest tak naprawdę jedyną żywą, pełną emocji, ducha i waleczności postacią - jak to jest, że komputerowa mysz wypada pod względem aktorskim lepiej niż żywi aktorzy?
Sama akcja też "nie wbija widza w fotel". Pojedynki, walki, przygoda, odkrywanie tajemnic - wszystko jest takie puste, miałkie - wygląda to jakby reżyser nie wiedział jak zabrać się za elementy stricte przygodowe. Najlepiej w tym aspekcie wypada końcowa walka z morskim wężem . Jest to jedyna scena pełna dynamizmu. Tutaj właśnie przechodzimy do kolejnego minusu - film jest bardzo statyczny - głównie przez ujęcia kamery. Tak jakby Apted chciał przenieść typowy dla dramatów styl pracy kamery do kina fantasy - nie jest to możliwe w scenach akcji i to jest odczuwalne. Brak dynamizmu aż razi po oczach.
[image-browser playlist="" suggest=""]
Muzyka Davida Arnolda jakościowo wypada lepiej niż Harry'ego Gregsona Williamsa. Pod względem użycia żywej orkiestry, muzyki akcji - jest to poziom wyżej, acz Arnold popełnił jeden błąd stosowany przy sequelach. Odarł muzykę z narnijskiej magii - tematy znane i kojarzone z tym światem można usłyszeć w dwóch scenach przez 10 sekund. Kompletne odcięcie się od poprzednich części wpłynęło bardzo negatywnie na odbiór klimatu filmu.
Na koniec należy powiedzieć o 3D, albo raczej o jego braku. Nigdy w życiu nie widziałem tak kiepskiej konwersji 3D w filmie (filmy uznawane za najgorsze pod względem konwersji, "Ostatni Władca Wiatru" czy "Starcie Tytanów", miałem okazję oglądać na dużym ekranie w 2D, więc nie mam porównania). Gdy zdejmowało się okulary, widziało się czysty obraz 2D, momentami jedynie pojawiało się rozmycie. Pomijając znikomą ilość wyskakujących rzeczy z obrazu, to nawet efekt głębi był rzadko widziany. Kompletnie odradzam oglądanie tej produkcji w tym pseudo 3D. Osobiście wiem jedno - nigdy więcej konwersji aż James Cameron przedstawi światu "Titanica 3D" a Lucas Sagę Gwiezdnych Wojen, ponieważ tutaj jest nadzieja na dopracowanie trójwymiaru. Narnia jest kolejnym przykładem bezsensownego użycia konwersji.
Ogółem jest to film, na którym można się jakoś bawić. Jednak jeśli byliście fanami świata Narnii, czy to książek, czy poprzednich filmów, możecie odczuć to tak samo jak ja. Czułem się po prostu oszukany - chciałem spokojnie powróci do magicznego świata Narnii, z naiwnością dziecka poznać kolejne krainy, być świadkiem zapierających dech w piersi przygód, a dostałem przeciętny film przygodowy.
"Opowieści z Narnii: Podróż "Wędrowca do świtu"" - 5/10
Recenzja pisana na gorąco tuż po seansie.