Szwedzka wersja z 2008 roku była oparta na książce Johna Ajvide Lindqvista. W pierwotnym założeniu wersja amerykańska miała być "nową ekranizacją" tej powieści, ale oglądając efekt końcowy, należy jasno i bez żadnych zastrzeżeń sklasyfikować go jako remake.

Na wstępie trzeba podkreślić jeden, ale to bardzo istotny fakt - "Pozwól mi wejść" nie jest horrorem. To jest dramat o dzieciach, poruszający ważne i uniwersalne kwestie, który osadzony jest w klimacie fantasy. Tym elementem jest główna bohaterka produkcji - Abby, która jest wampirem.

Historia opowiada o 12-latku, który jest gnębiony w szkole przez starsze dzieci. Z dnia na dzień sytuacja się pogarsza, przemoc się nasila. Chłopak poznaje tajemniczą dziewczynkę, która mieszka po sąsiedzku i się z nią zaprzyjaźnia. Tutaj poznajemy wątek pierwszego zauroczenia, który przeobraża się w większe uczucie.

Sama nadprzyrodzona kwestia Abby jest tylko oryginalnym nakreśleniem sytuacji, gdy bohaterowie pochodzą z dwóch różnych światów. Jest to także świeży i mile widziany dodatek, dzięki któremu typowa historia nabiera niezwykłego wymiaru.

Problemem amerykańskiego "Pozwól mi wejść" jest osoba reżysera. Matt Reeves nie pokusił się o żadne oryginalne podejście do historii, prezentując dosłownie kalkę wersji szwedzkiej, w której dokonał zaledwie kilku zmian. Czy tak powinno robić się remake, nie wkładając od siebie nawet minimum własnej inwencji? Skoro już producenci chcieli zrobić anglojęzyczną wersję dla nielubiących czytać Amerykanów, to nie taniej byłoby zrobić dubbing?

Pomimo kalki, Reevesowi udało się stworzyć specyficzny klimat napięcia. Największą zaletą tej wersji jest jego wizualna sfera - kolorystyka, realizacja niektórych scen (np. wypadek samochodowy) i inne stricte techniczne aspekty wypadają trochę lepiej niż w oryginale.

Obsada nowego "Pozwól mi wejść" jest dobrze dobrana - Kodi Smit-McPhee i Chloe Moretz z dzieci oraz Richard Jenkins i Elias Koteas z dorosłych radzą sobie wyśmienicie.

Amerykańskie "Pozwól mi wejść" nie jest filmem złym. Najwięcej traci jak ogląda się go, znając wersję szwedzką. Wówczas można bez wahania stwierdzić, że jest to film kompletnie niepotrzebny, który został podany w delikatnie ładniejszym opakowaniu. Ogląda się go dobrze, klimat podsyca znakomicie dopasowania muzyka Michaela Giacchino, ale ciężko go polecić z czystym sumieniem. Zagłębiając się w zawartość opakowania, ma ono kilka wyraźnych błędów, których nie dostrzegam w wersji szwedzkiej. Tutaj przesłanie opowieści wydaje się ukryte przez większy naciska na wątek fantastyczny. W wersji szwedzkiej trafiało ono o wiele lepiej do widza.

Ocena: 6/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj