Opis fabuły dystrybutor rozpoczyna od zdania "Dominik to zwyczajny chłopak". Cóż, główny bohater filmu to chodzący do prywatnej szkoły, rozpieszczony do granic możliwości niedojrzały dzieciak, wykazujący się kompletnym brakiem kultury osobistej i mający na dodatek skłonności homoseksualne. Nie wiem, jaką definicję słowa "zwyczajny" przyjął autor tego streszczenia, ale najwyraźniej musiał korzystać z tego samego słownika, w którym wymienione we wstępie polskie produkcje klasyfikowane są jako "komedie".
Życie Dominika zmienia w każdym razie pewien portal społecznościowy, na który trafia pogrążający go filmik nagrany przez kolegów. Gdy w szkole zaczyna być wytykany palcami i wyśmiewany, a w domu jest ciągle zaniedbywany przez wiecznie pracujących rodziców, coraz bardziej zaczyna się izolować od świata rzeczywistego, płynnie przechodząc do życia w sieci. Historia choć stereotypowa i nieskomplikowana, mogąca jednak obronić się dobrym scenariuszem. Szkoda, że tego właśnie zabrakło.
W "Sali samobójców" banał goni banał. Nie tylko, jeśli chodzi sytuacje, w jakich stawiani są bohaterowie, ale także o same dialogi, które - jak uważam - wygrałyby bez problemów w konkursie na największy infantylizm kinowy roku 2011. Tych bowiem nie jest w stanie pobić nawet trzecia część "Transformers".
Na uwagę zasługuje za to zdecydowanie strona wizualna. Wykreowany świat gry sieciowej cieszy oko swoim - dosyć oryginalnym - stylem, wzbudzając w widzach zainteresowanie i lekki niepokój wobec cybernetycznego świata. Ciekawe pod względem formy są także montaż i reżyseria filmu, naprawdę rzadko w polskim kinie widać tak pomysłową realizację niektórych scen.
Twórcy starali się stworzyć produkcję z dosadnym przesłaniem, pouczającym widza. Problem w tym, że przez prostacki scenariusz i sztywne dialogi ten morał gdzieś zanika, a w jego miejsce pojawia się śmiech żałości. Stereotypy zaś działają tylko na bardzo mało wymagających widzów, jakimi są najczęściej dzieci. One samego filmu jednak nie zobaczą, bo ten został naszpikowany wulgaryzmami i dosyć drastycznymi scenami przemocy. Głośny obraz Komasy tylko sprawia wrażenie innego, gdy przyjrzeć się mu bliżej nie odbiega poziomem od standardowego poziomu polskiej kinematografii.