Zacznijmy jednak od epizodu 6. zatytułowanego When Harry Met Harry, który... był bardzo nierówny. Epizod skupiał się na walce z kolejnym metą powstałym po powrocie Barry'ego ze Speedforce – Black Bison, która ma moc ożywiania martwych rzeczy. Pomaga mu w tym Ralph Dibny, którego Allen próbuje nauczyć, jak być bohaterem i przy tym nie zwariować. Do tego Harry Wells organizuje spotkanie swoich „przyjaciół” z innych ziemi, aby ci pomogli mu w ustaleniu, kim tożsamości tajemniczego DeVoe. Tak jak kolejny przeciwnik Flasha został zarysowany i przedstawiony dość słabo, a większość wydarzeń związanych z powstrzymaniem Black Bisona były do bólu naiwne, tak tzw. Rada Wellsów zdecydowanie podciągnęła poziom epizodu. A właściwie poziom humoru. Ujrzenie Wellsa w kolejnych wcieleniach było bardzo interesujące, a easter egg w postaci Gandalfa (bo widać i taką wersję ma Wells) był bardzo zaskakujący i zabawny. Niestety ten epizod całościowo nie odbiegał od reszty odcinków z czwartego sezonu. Inaczej należy oceniać kolejny, gdzie poznajemy na dobre głównego przeciwnika Team Flash, czyli Clifforda DeVoe wraz z jego historią. Okazuje się, że sprawca ostatnich wydarzeń z powstaniem kolejnych met na czele, to wykładowca historii na uniwersytecie w Central City. Wspiera go jego żona, która tworzy dla niego specjalny czepek wzmacniający jego inteligencję. Pierwotne pobudki DeVoe były całkiem słuszne. Chciał nie tyle wzmocnić swoją inteligencję, co wykorzystać urządzenie do lepszego przekazywania wiedzy. Tak jak to było jednak w przypadku Flasha i kilku tysięcy met, i on stał się ofiarą nieudanego eksperymentu w Star Labs, który przeprowadził Harry Wells/Eobard Thawne. DeVoe ostatecznie cel swój osiągnął, lecz aby jego mózg był w pełni wykorzystywany – cierpi jego ciało. Stąd ostatecznie DeVoe umrze. Jego postać jest zdecydowanie inna od poprzednich wrogów Flasha. Przede wszystkim nie jest speedsterem, a jego jedyną mocą jest ogromny geniusz pozwalający mu przewidzieć kilkaset, a nawet kilka tysięcy wersji tego samego zdarzenia i jeśli zachodzi taka potrzeba – ingerować i zmieniać je według własnych potrzeb. Tak było z powrotem Barry'ego na ziemię jak i innymi zdarzeniami, jakie obserwowaliśmy w tym sezonie. Poza tym wszystkim DeVoe jest dobrze stworzoną przez twórców postacią. Nieoczywistą, w pewnym sensie zniedołężniałą, a przy tym bardzo groźną. Jedyne, czego zabrakło w tym epizodzie, to wyjaśnienia motywacji Thinkera (bo też taką nazwę dał mu Cisco), ale z tym zapewne poczekamy jeszcze parę odcinków. Wyjątkowo dobrze wypadł w tym odcinku również Barry, który jeśli nie smęci za dużo o miłości do Iris, przypomina tego fajnego bohatera, z jakim mieliśmy styczność w pierwszych sezonach. To zapewne krótkotrwały moment, tym bardziej, że przecież za chwilę będzie najważniejszy moment tego sezonu. I nie, nie będzie to crossover a ślub Barry'ego i Iris. Ot taka już nastała hierarchia ważności w serialach ze stajni stacji The CW. The Flash mógłby być zdecydowanie lepszym serialem, gdyby lepiej ważono poszczególne wątki, a nie skupiano się tylko na perypetiach uczuciowych głównych bohaterów, ale lepiej popracowano nad fabułą związaną z kolejnymi przeciwnikami. Wprowadzenie na dobre postaci DeVoe jest tego przykładem, ale najpewniej też wyjątkiem potwierdzającym jedno – ten sezon nie jest zbytnio udany. Dobrze więc, że jeszcze czasem zdarzają się właśnie takie wyjątki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj