Jest coś takiego w tym sezonie Flasha, co sprawia, że praktycznie każdy odcinek ogląda się naprawdę fajnie. Oczywiście to zdanie jest obecnie w mocnej opozycji do napisanego chwilę wcześniej wstępu, niemniej jeśli się dłużej nad tym zastanowić, to coś w tym jest. Jasne, bywa znów ckliwie i łzawo, jak to pierwiej w tym serialu bywało, ale odbiór tych emocji jest zupełnie inny, niż wcześniej. Mamy świadomość, że naprawdę żegnamy się z jednym z najważniejszych bohaterów Arrowerse i co tu dużo gadać – ulubieńcem wielu widzów. Dlatego narzekanie na ekranowe płacze, tulaski etc. jest trochę jak zamach na świętość. Bo też Barry Allen zaczyna być kreowany właśnie na kogoś bardzo ponadprzeciętnego, co ma zapewne służyć temu, że w finalnym momencie kryzysu po prostu wielu z nas zapłacze. Niemniej momentami wygląda to właśnie – jak wspomniałem wcześniej, czasami uroczo, a czasami karykaturalnie. Duży wpływ na to ma próba namaszczenia Cisco na swojego następcę jako lidera Team Flash. A jeśli spojrzeć trzeźwo na poprzednie sezony, to przecież Team Flash takiego lidera nigdy de facto nie miał. W końcu niemal od samego początku ten miks pierwiastków zawierających szczyptę geniuszu, sprytu i supermocy miał działać (i zresztą działa) jak jeden organizm, w którym każdy z bohaterów przyczynia się do zażegnania niebezpieczeństwa. Oczywiście głównym narzędziem jest Flash, który czasem ryzykuje na własną rękę, ale przypominając sobie wiele poprzednich epizodów, w których wymazalibyśmy Team Flash, zostawiając Barry'ego samego, to finalnie może i by dał radę (w końcu serial trwać musi), ale byłoby to koszmarnie siermiężne zadanie. Patrząc wstecz, nie można powiedzieć, aby Team Arrow nigdy nie miało lidera, bo przez pierwsze sezony był nim przecież Harrison Wells i to niezależnie od tego, czy był tym złym, czy dobrym. Był świetnym mentorem praktycznie dla wszystkich włącznie z Barry'm, dzięki czemu Team Flash koniec końców zawsze funkcjonuje sprawnie nawet jeśli wyjmie się z niego kilka elementów (jak w ostatnim epizodzie). Stąd namaszczenie Cisco na nowego lidera jest karykaturalne, a jednocześnie urocze, ponieważ jego postać nigdy nie miała predyspozycji do tego, aby stać na czele grupy bohaterów. To zabawny naukowiec – nerd niczym z serialu Teoria wielkiego podrywu, na którym opiera się większość pomysłów dotyczących pokonania wroga, a w międzyczasie rozładowywania napięcia żartami. Cisco to element organizmu, a nie jej kręgosłup.
fot. Robert Falconer/The CW
+3 więcej
Może dlatego właśnie na chwilę wrócono do postaci Breachera, który miał podkreślić to, że Cisco mężczyzną jest i co do tego nikt nie powinien mieć wątpliwości, bo jeśli je ma, to czeka go marny koniec. Na tle Cisco natomiast uwidacznia się inny problem – czy faktycznie Team Flash może istnieć bez Barry'ego, bo że ktoś go może zastąpić – wiemy wszyscy. Taki epizod pokazuje tylko, że w przypadku mniejszych problemów Flash jest zbędny, ale w innych sytuacjach może być o wiele trudniej. Dlatego też, niczym rycerz na białym koniu, wjechał Harrison „Nash” Wells, który podobnie jak wielu poprzednich Wellsów może być kluczowym elementem dla pozytywnego zakończenia całej historii. W końcu to też zasugerowano w ostatniej scenie, choć doskonale wiemy, że w najbliższym epizodzie ta nadzieja może zostać bardzo szybko rozwiana. Nie rozwodząc się więc zbyt wiele, można powiedzieć jedno – jest z serialem Flash dobrze, mimo wielu mankamentów, na które tym razem warto przymknąć oko. W końcu nadchodzi kryzys, który ma wstrząsnąć wszystkim i wszystkimi, dlatego teraz bierzemy wszystko w ciemno. Gorzej, jeśli okaże się, że po kryzysie niewiele zmieni się w świecie serialu. A tak przecież, po ważnych wydarzeniach choćby we Flashpoincie, bywało nie raz...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj