Forever przez pierwsze 3 odcinki wprowadzało nas w nieco zatęchły klimat starych obyczajów pomimo osadzenia akcji we współczesnym Nowy Jorku. Coś sprawiało - możliwe, że postać i zachowanie Henry'ego Morgana albo fakt, iż jest pracownikiem prosektorium - że miasto jawiło się tutaj zupełnie inaczej. Twórcy co rusz poruszali wątki moralne, etyczne, kwestię życia i śmierci, a także przekleństwa, jakim jest nieśmiertelność. 4. odcinek zasadniczo robi to samo, ale jakby w mniejszym stopniu. Czyżby moc słabła? A może serial popełnia podobny błąd co chociażby Elementary w 1. sezonie i za mało skupia się na tym, co ma do zaoferowania najlepszego, czyli tajemnicy?

Uspokajam - nadal jest dobrze. Forever to przyjemny serial, a bardzo dużo roboty robią aktorzy. Szczególnie dobrze wykreowana jest postać Henry'ego, Abe'a oraz Lucasa, który w 4. odcinku ma bardzo zabawny epizod. Nawet sprawa tygodnia jest w miarę intrygująca, poprowadzona w stylu starych kryminałów. Te wszystkie elementy sprawiają, że mamy do czynienia z bardzo przyjemnym odcinkiem. Zabrakło jednak tego czegoś. Problemem może być na pewno zbytnie uproszczenie i niewielka liczba podejrzanych. Trudno zaskoczyć widza (choć częściowo się to udało), kiedy raptem dwie lub trzy osoby mogą być sprawcą. 

Serial podąża drogą 1. sezonu wspomnianego już Elementary, który również nie zachwycał, a całą otoczkę budował wokół świetnej gry Johnny'ego Lee Millera. Podobnie jest tutaj. Ioan jako Henry Morgan wypada bardzo przekonująco, a jego postać jest niezwykle ciekawa. Flashbacki w każdym z odcinków pozwalają nam lepiej zgłębić charakter nieśmiertelnego od ponad dwóch wieków mężczyzny. Na plus należy zaliczyć fakt, że twórcy powoli inwestują w Jo Martinez. Jej postać nie nabiera jeszcze tak potrzebnej głębi, ale jej relacje z Henrym się rozwijają i tworzy się całkiem zgrany duet. 

[video-browser playlist="633126" suggest=""]

Najlepiej wypadł Lucas, grany przez Joela Davida Moore'a. Aktor wprowadza do serialu bardzo potrzebny element komediowy, a jego postać jest świetnie rozpisana. Między nim i Henrym czuć tak potrzebną w produkcji chemię. 

Scenarzyści również w tym przypadku postawili na morał i odpowiedzi na ważne pytania. Tym razem poszło o miłość, pieniądze i szczęście. Uproszczono nieco schemat, a całą historię oparto na już mocno wytartych kliszach, ale za klimat należy się plus. Morderstwo w muzeum sztuki wśród bogato urodzonych to świetny pomysł; szkoda, że nie wykorzystano pełnego potencjału tkwiącego w historii i mocno ją uproszczono oraz spłycono. Jednym z plusów natomiast jest fakt, że Henry poznał osobiście ofiarę i to w zamierzchłych czasach, kiedy ta była jeszcze piękna i młoda. Można by było wykorzystywać częściej tę prostą zagrywkę - efekty byłyby na pewno ciekawe. 

Brak również jakichkolwiek nawiązań do wątku głównego. Nie jest to szczególny minus, wszak bardzo dużo seriali tworzonych jest w ten sposób, jednak takie produkcje jak Impersonalni pokazują, że nawet przy typowej konstrukcji proceduralnej można nawiązać do wątku głównego. W Forever tego nie znajdziemy - przynajmniej na razie. Jednocześnie twórcy wciąż pokazują coraz więcej z przeszłości Morgana i za to również należy się plus. 

Czytaj również: Jane Seymour gościnnie w "Forever"

Podsumowując, wciąż mamy do czynienia z klimatyczną produkcją z ciekawym pomysłem. Kilka błędów i nieścisłości nie wpływa na ogólny poziom. Nie był to jednak odcinek, który by mnie porwał jak poprzednie. Oglądało się go przyjemnie i bez większych zgrzytów, ale zabrakło tego czegoś nieuchwytnego. Ot, przyjemna rozrywka na jesienne wieczory. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj