Scena w prosektorium to bardzo mocne otwarcie odcinka numer 10. Stanowi jednocześnie futurospekcję, czego do tej pory nigdy nie mieliśmy okazji obserwować. Taki start uruchamia w pewnym sensie odliczanie – wiemy już, że Einstein lada moment umrze, a jedynym, co po nim pozostanie, będzie mózg zanurzony w formalinie i umieszczony w szklanym słoiku. Choć scena jest bardzo estetyczna i niemal pozbawiona krwi, momentami nie mogłam na nią patrzeć. Bardzo oddziałuje na wyobraźnię i na długo pozostaje w pamięci. Niestety, była to jedyna mocna scena, z jaką mieliśmy do czynienia w finale. Podobnie jak poprzednie epizody, ten również był raczej przegadany, co momentami przeszkadzało w pełnym skupieniu i wywoływało raczej uczucie nudy. Na ekranie dominuje już wyłącznie polityka i wojna, a jedynym, co łączy tytułowego geniusza ze światem nauki, są wertowane przez niego kartki notatników. I oczywiście to smutne przekonanie całego świata, że to on stoi za powołaniem do istnienia bomb atomowych. Einstein jest już zrezygnowany i przybity. Muszę przyznać, że rzeczywiście działa to na emocje widza. Przykro jest patrzeć, jak genialny umysł odchodzi z tego świata w zapomnieniu, a nawet pogardzie. Bardzo ładnym podsumowaniem tego była scena snu geniusza, w którym wszystko zaczyna po kolei znikać – okładki, zapiski, a wreszcie i on sam, obserwujący swoje odbicie w szybie. W tym miejscu należą się brawa dla Geoffrey Rush – aktor wspaniale obrazuje nam naukowca coraz starszego, powolnego i bardzo zmęczonego życiem.
fot. National Geographic
Twórcy poszli trochę na łatwiznę jeśli chodzi o przedstawienie śmierci Milevy. Bohaterka, która była jedną z najważniejszych postaci w całym sezonie, zostaje przywołana półgębkiem, gdzieś przy okazji, w rozmowie ojca z synem. Nie obeszło mnie to tak, jak mogłoby, ponieważ zwyczajnie nie miało okazji należycie wybrzmieć. Sam Albert także zdaje się nie być tym faktem szczególnie poruszony – króciutka scena z czytaniem dawnych listów sprawia wrażenie wepchniętej do odcinka na siłę, tylko po to, by oddać swego rodzaju hołd byłej żonie geniusza. Nie zadziałała na moje emocje w większym stopniu. Na ratunek spieszy jednak retrospekcja końcowa, która stanowi wielki finał i zwieńczenie całej historii. Przypomnijmy, że serial jest realizowany w formie antologii i w drugim sezonie już do Einsteina nie powrócimy. Pewne podsumowanie całości musiało się tu zatem znaleźć, dlatego też zaproponowano nam retrospektywną sekwencję tuż przed napisami końcowymi. Jest to najprostsza możliwa opcja i choć ładna, wypada raczej banalnie. Losowe sceny z przeszłości, zestawione ze sobą ujęcie po ujęciu nie wzruszają ani nie robią większego wrażenia. Cieszę się, że choć w tej krótkiej części pojawiła się na chwilę Mileva, jednak przez fakt, że przypomnienie bohaterki poprzedzone jest suchym „to ona była miłością mojego życia”, które wypowiada Einstein, także miałam wrażenie wszechobecnego banału. Tak samo było za sprawą monologu syna, który mówił, że mózg to tylko mózg, nie człowiek (przypomnijmy, że ten sam bohater jeszcze niedawno klął na ojca za jego winy, które okazały się wyolbrzymione, teraz zaś jest jego największym obrońcą, czy wręcz fanem). Zakończenie prawdopodobnie miało być emocjonalne, ale wyszło jakby kwaśne i bez polotu. Mam mieszane uczucia i nie czuję się nim w pełni usatysfakcjonowana.
fot. National Geographic
Genius to serial powolny, lecz naprawdę interesujący. Możliwość zapoznania się z historią jednego z największych geniuszy wszech czasów jest bardzo cenna, zwłaszcza gdy przedstawia się go właśnie jako człowieka – popełniającego błędy, podejmującego niewłaściwe decyzje, odnoszącego nie tylko sukcesy, ale także porażki. Odcinek numer 10 zyskuje także tym, że nie jest opowiedziany w pośpiechu, tak jak poprzednie. Ostatnie dziewięć lat życia Alberta Einsteina przedstawiono z należytym spokojem i łagodnością. Czuć wyraźnie, że to już schyłek pewnej historii i zamiast gnać do finału, możemy powolnie oczekiwać na nadejście końca. Zamknięcie klamrowe i ponowna scena w prosektorium to zgrabne podsumowanie, które wypada bardzo poprawnie. Pierwszy sezon Geniusza, podobnie jak odcinek bieżący, ma u mnie 7/10. Czekam na kolejną odsłonę, w której – jak już zapowiedziano – będziemy śledzić losy Pablo Picassa, co zapowiada się bardzo interesująco.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj