Odcinek numer 6 nie podjął kontynuacji wątku z synem Einsteina, który wprowadzono do serialu tydzień temu, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu o jego bezzasadności. Na szczęście tym razem akcja toczyła się wartko, spójnie i bez retrospekcji, dzięki czemu całą uwagę można skupić na fabule bieżącej.
Genius nie jest serialem, w którym dużo by się działo lub w którym widzowie mieliby doświadczać przyprawiającego o ciarki na plecach widowiska, jednak produkcja potrafi utrzymać w pełnym skupieniu. Duży w tym udział mają charyzmatyczni bohaterowie, co sprawdza się z tygodnia na tydzień - także i tym razem. Mileva, która powoli staje się wrakiem emocjonalnym, przekonuje mnie do siebie w stu procentach, przez co kibicuję jej w każdej z podjętych decyzji. Mogą być czasem nieracjonalne, jednak to właśnie po jej stronie opowiadam się jako widz. Bohaterka za każdym razem ma w rękawie szereg argumentów, które za nią przemawiają. Einstein jest z nią na tyle skontrastowany, że znajduje się w pozycji głównego winnego rozpadu związku, przez co nie można go w pełni lubić ani pochwalać jego działań. Bieżący odcinek jeszcze bardziej uwypukla ten aspekt.
Za sprawą obojętności i romansów, w małżeństwie Einsteinów dużo się dzieje. W wielu scenach z ekranu dosłownie lecą iskry, a bohaterowie już nie tylko chłodno rozmawiają, ale wykrzykują sobie wszystkie zarzuty w twarz, bez najmniejszych oporów. Odcinek prezentuje cały wachlarz przeróżnych emocji, które też udzielają się samym widzom. I osobiście bardzo żałuję, że to już definitywny koniec związku Alberta i Milevy. To głównie na tym wątku spoczywał cały ciężar dotychczasowych epizodów. Trudno powiedzieć, czy Mileva powróci w kolejnych odcinkach, czy może zniknie całkowicie. Mam jednak nadzieję, że w samym wątku Einsteina zacznie się dziać coś bardziej wyrazistego – skoro coraz bardziej bierny bohater pozostał teraz z równie przezroczystą Elsą, można mieć co do tego spore obawy.
Samo rozbudowanie wątku miłosnego między Albertem a Elsą zupełnie do mnie nie przemawia. Uczucie narodziło się dosłownie znikąd, co bardzo razi już od zeszłego tygodnia. Patetyczne wyznania Einsteina, że nie może żyć bez Elsy, nie wywołują wzruszeń ani nawet namiastki cieplejszych emocji, a wręcz przeciwnie – zażenowanie. Szkoda, że twórcy serialu nie położyli większego nacisku na rozwój ich miłości i związku. Tak naprawdę kryzys między Milevą a Albertem został tylko zasygnalizowany, a geniusz ni stąd ni zowąd przeniósł się w ramiona innej kobiety. Nie było czasu, by móc się do tego przygotować ani przyzwyczaić, w związku z czym wypada to naciąganie i momentami absurdalnie. W porównaniu z piękną historią jaka towarzyszyła Einsteinowi i Milevie od czasów studenckich, wątek z Elsą został potraktowany bardzo po macoszemu, na czym tracą zarówno ona, jak i Albert.
Im dalej brniemy w serial, tym wyraźniejsza staje się także wizja nadchodzącej wojny. Nienawiść między Niemcami a Rosją coraz bardziej się zaognia, czego przykre konsekwencje zaczynają bezpośrednio uderzać w głównych bohaterów. Scena, w której aresztowano naukowców z zespołu Einsteina i tym samym zaprzepaszczono ich szansę na dokonanie odkrycia była naprawdę przejmująca. Momentami mam wrażenie, że serial obiera wyraźny kurs na produkcję wojenną – ciemne lochy, tortury, przesłuchania i pojawiające się tu i ówdzie wojska bardzo działają na wyobraźnię. Wprowadzenie w tym miejscu specyficznego klimatu niepokoju udało się z powodzeniem i myślę, że z odcinka na odcinek może być na tej płaszczyźnie coraz bardziej interesująco.
Bieżący odcinek Geniusza jest lepszy niż ostatni, jednak nie dogania kilku początkowych epizodów. Mam wrażenie, że wtedy fabuła była mimo wszystko bardziej barwna i wciągająca. Ma na to z pewnością wpływ fakt, że w życiu bohaterów zrobiło się naprawdę ponuro i pesymistycznie, ale sam serial odrobinę na tym traci. Czekam na bardziej angażujące sytuacje i wątki. W tym tygodniu 7/10.