Głębia Rick Remender zachwycała od samego początku. Świat przedstawiony zdumiewał oryginalnym podejściem do tematu postapokalipsy. Postacie, choć niepozbawione ludzkich słabości i zwątpienia, przyciągały optymizmem, który kazał im walczyć w obliczu niekorzystnych szans. W trzeciej części opowieści, siła woli bohaterek jest testowana do granic możliwości. Po zniszczeniu Polumy, Tajo i Della Caine docierają do miasta Salus, w którym spędziły dzieciństwo. Wizyta w rodzinnym domu przywołuje wspomnienia rywalizacji rodzeństwa i chwil, w których ich rodzina się rozpadła. Siostry spotykają żonę zmarłego Marika. W trójkę postanawiają odszukać matkę, wciąż podążającą tropem sondy zawierającej lokalizację nowego świata. Tymczasem Stel, razem z dawnymi towarzyszami broni jej syna, jest już prawie u celu, gdy trafia na ślad nowej cywilizacji zamieszkującej powierzchnię. Low, Vol. 3: Shore Of The Dying Light TP to tytuł bardzo adekwatny do zawartości wydania. To najtrudniejszy i najbardziej dołujący etap sagi rodu Caine’ów. W pewnych momentach lektury ma się ochotę krzyknąć: „Czy naprawdę nic nie może pójść po ich myśli?”. I chociaż Stel wciąż reprezentuje swą postawę nadziei ponad wszystkim, ogólny nastrój jest raczej depresyjny. Przypomina się przedmowa autora do pierwszego tomu Głębi, w której napisał on, że seria jest dla niego swoistą terapią w leczeniu własnego poczucia beznadziei. Główna bohaterka miała uczyć go niepoddawania się. Może obecne rozdziały Remender napisał pod wpływem zwątpienia? Na szczęście wprowadzony został element humoru, rozładowującego napięcie pomiędzy kilkoma ciężkimi scenami.
Źródło: Non Stop Comics
Mroczniejszy ton nie byłby problemem, gdyby nie to, że utrata nadziei nie jest jedyną zmianą nastroju. W poprzednim tomie, Della była ukazana jako potężna wojowniczka, ale też wrażliwa i uczuciowa osoba. Tutaj okazuje się brutalną socjopatką, chociaż ta zmiana nie wydaje się nijak zapowiedziana. Podobne wrażenie można odnieść patrząc na niektóre wypadki w trakcie fabuły. Wydarzenia z udziałem Stel balansują na granicy okrutnej, negatywnej wariacji na temat motywu deus ex machina. Nie przekonała mnie również postać Leny, żony Marika. Jej pojawienie się wnosi chwilowy powiew świeżości, ale dziewczyna szybko zostaje zredukowana do topornego narzędzia służącego pogłębieniu konfliktu między siostrami. Jasnym punktem obsady jest Tajo, która musi zmierzyć się z dominującym charakterem siostry oraz z konsekwencjami życia pod wpływem Rolfa.  Całkiem przyjemnie wypada relacja Stel i Zema, który nie przywykł do słuchania rozkazów poirytowanej badaczki.
Artystyczna strona komiksu jest bardzo nierówna. Jak zawsze, projekty postaci stoją na najwyższym poziomie. Natomiast tła wyglądają różnie. Imponujące krajobrazy powierzchni kontrastują z ubogimi, niemal leniwie narysowanymi wnętrzami. Są miejsca, w których scenografia składa się z dosłownie czterech poziomych kresek. Ale może taka jest cena wspaniałych, szczegółowych plansz pomiędzy nimi. Głębia od początku odznaczała się bogatą i ciepłą paletą barw. Ta cecha paradoksalnie psuje wrażenie scen na powierzchni, które ukazano w „gorętszej” kolorystyce. Sprowadza się to do tego, że dziewięćdziesiąt procent kadrów zawiera wyłącznie odcienie pomarańczu. Szkoda, bo kolorysta Dave McCaig udowodnił wielokrotnie, że stać go na więcej. Wyprawa na powierzchnię okazała, miejmy nadzieję, chwilowym, spadkiem formy świetnej serii. Ciężki klimat nie każdemu musi się podobać, ale jeśli Głębia może czegoś nauczyć, to właśnie tego, że nie warto się poddawać. Wybrzeże... zaprzecza temu, co Remender wcześniej obiecał swoim czytelnikom. Szkoda by było, jakby ten stan miał się utrzymać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj