Pierwszy sezon Good Girls może nie był rewelacyjny, ale zapewnił mi trochę przyzwoitej rozrywki. Ot, całkiem zabawny średniak z wyrazistymi bohaterkami i z formułą, która się sprawdza. Sezon kończył się podręcznikowym cliffhangerem - Beth Boland trzyma pistolet, mierzy w skrępowanego męża, a obok jest Rio, którzy zaaranżował całą tę sytuację i czeka, aż jego protegowana przejdzie ostatni etap swojej kryminalnej inicjacji. Emocje sięgają zenitu, pada wystrzał, ale ekran najbezczelniej w świecie zaciemnia się, pozostawiając nas, widzów, w stanie nieznośnej niepewności… Dużo sobie obiecywałem po drugim sezonie. Być może ciut za dużo, bo tamta sytuacja, stanowiąca przecież kulminację całej dotychczasowej opowieści, okazała się być pozbawiona jakiejkolwiek wagi! Para poszła w gwizdek, zupełnie jakby scenarzyści uznali, że skoro stare status quo spodobało się widzom, lepiej nie szarżować z nowym. Kula przeszła na wylot, rana postrzałowa zagoiła się w trymiga, a bohaterki powróciły do swoich dotychczasowych stanów. W poprzedniej transzy trzy protagonistki miały swój zbożny cel i docierały do niego przestępczą ścieżką. Teraz próbują zacierać ślady przed agentami FBI. Problemy piętrzą się nieustannie, a ilekroć wydawało mi się, że sytuacja bohaterek jest beznadziejna, wówczas stawała się jeszcze gorsza. I tak przez cały drugi sezon… Beth, Annie i Ruby nie poprzestają na praniu forsy, napadach i przemytach — teraz uprowadzają ludzi, prowadzą brutalne przesłuchania i ćwiartują zwłoki. To główna różnica między sezonami, którą udało mi się wychwycić, „Dobre dziewczyny” z lekkiego kryminału zbliżył się do czarnej komedii, ocierającej się o granice kategorii PG 13. Wątki bohaterek nieco się od siebie rozdzieliły. Odnosiłem wrażenie, że zasadnicza część serialu odbywa się w scenach poświęconych Beth. Ta nie potrafi powrócić do życia sprzed kryminalnego incydentu i jej relacja z Rio wciąż się pogłębia. To w bohaterce Christiny Hendricks rozgrywa się przemiana, z zaszczutej gospodyni domowej w bezkompromisową gangsterkę i panią sytuacji. Na jej tle, Annie i Ruby dostały się wątki-zapychacze. Zwłaszcza relacja Annie z ojcem jej dziecka zajmowała dużo czasu antenowego, ale nie zabrnęła w żadnym ciekawym kierunku. Po prostu, obiekt westchnień Annie zmienił się z odcinka na odcinek. Izzy Stannard, reprezentant nielicznego grona transseskualnych aktorów dziecięcych, doczekał się sceny, w której grana przez niego Sadie przyznaje mamie, że czuje się chłopcem. To byłaby ważna scena obyczajowa, gdyby nie kontekst całego serialu, który nie pozwalał jej wybrzmieć. Nie widzimy, jak Sadie radzi sobie w szkole i patrzymy na nią tylko w towarzystwie turbowyrozumiałych dorosłych. Obserwator dotychczasowego zachowania serialowej Sadie raczej nie poczuł się zaskoczony. Taki wątek zasługuje na swój własny serial pokroju Transrodzic, a tutaj nie doprowadza do żadnej konkluzji ponad banalne „relacja Annie pokazała, jak bardzo kocha swoje dziecko”. W ogóle scena była na tyle niefrasobliwie ulokowana w fabule, że można było uznać, że Annie zareagowała na coming out swojego dziecka tak, a nie inaczej, żeby załagodzić ich konflikt. Nieco ciekawiej wypadł wątek Ruby. Wreszcie przestaje żyć w konspiracji przed swoim mężem, a praworządny Stan nawet nie tyle wybacza swojej żonie kryminalistce, co zaczyna ją wspierać i wręcz włącza się w jej interes. To ciekawa ścieżka dla tego bohatera. Myślałem, że po odkryciu, czym zajmuje się jego żona, potraktuje to jako zdradę, tymczasem on próbuje uporać się z wewnętrznym konfliktem pomiędzy etosem policjanta a miłością do swojej żony. Jego wątek tylko uwydatnia, jak dziwnie wypada postać Deana Bolanda. Pal licho psychopatycznego Boomera czy gangusa Rio, to oblicze Deana stało się najbardziej nieobliczalne, oczywiście nie licząc mojej ulubienicy Mary Pat Warner. Po pierwszym sezonie pokochałem nienawidzić tę postać. Allison Tolman wnosi w tę postać jakąś energię magiczną, windującą ją ponad poprzeczkę całej obsady. Żadna inna postać nie wywołała we mnie tak wielu tak różnych emocji. Mogę jej współczuć, żeby po chwili na powrót życzyć jej kąpieli z piraniami i trzydziestką podłączonych do prądu suszarek. Przypadły jej bardzo mocne sceny, odegrała znaczącą rolę w intrydze, ale i tak pozostawiła po sobie niedosyt. Chętnie zobaczyłbym ją w jeszcze większej roli w trzecim sezonie. Good Girls podtrzymują poziom i wcale niemałe grono fanów pierwszej serii zdecydowanie będzie zadowolone z drugiej. Tym bardziej, że w myśl starej zasady dostali więcej tego samego. Mnie ta powtarzalność zmęczyła, bo chociaż serial potrafił mnie nie raz zaskoczyć, niektóre zaskoczenia uznawałem za przeszarżowane. Zaczął dominować schemat typu „zabili go i uciekł”, przez co na niektóre wydarzenia przestałem reagować tak, jak chyba powinienem. Poza tym, Good Girls trapiły dłużyzny, które wolny od recenzenckiego obowiązku pomijałbym bez wyrzutów sumienia. To nie jest zła telewizja, ale nie widzę potencjału, żeby akurat Good Girls miały szansę, żeby szczególnie zapisać się w jej historii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj