Mam wrażenie, że Dolly Wells w Good Posture nie bez kozery wybrała Nowy Jork jako miejsce akcji filmu. Przecież Wielkie Jabłko to metropolia, do której ludzie przyjeżdżają robić kariery w aktorstwie, finansach, dziennikarstwie i wielu innych dziedzinach. A wśród nich znajduje się główna bohaterka produkcji, Lilian, dziewczyna bez celów i motywacji w życiu, leniwa, wszystkie swoje plany porzucająca, jeszcze zanim się rozwiną. Pewnego dnia nasza bohaterka trafia do domu Julii, znanej pisarki, u której pozwolono jej mieszkać. Przez dziwne sytuacje losowe (a konkretnie jedną sytuację) Lilian jest zmuszona nakręcić film dokumentalny o autorce. Tak rozpoczyna się przedziwne budowanie skomplikowanej relacji między dziewczyną a bohaterką jej projektu. Znakomitym pomysłem Wells było kreowanie na ekranie więzi między Julią a Lilian nie w scenach, w których spotykają się bezpośrednio a w sekwencjach, gdzie tak naprawdę widzimy samą młodą bohaterkę. Mimo że nie wchodzi ona często na ekranie w interakcje z pisarką, to cały czas czuć to nagromadzenie emocji i napięcie, jakie się wytwarza między nimi. To sztuka stworzyć taką aurę, w której nie dostajemy wszystkiego wprost, a możemy wysmakować się w pewnych niuansach. Dobrym przykładem tutaj jest notes, w którym obydwie bohaterki wymieniają się spostrzeżeniami, poleceniami i docinkami. To fantastyczny zabieg stylistyczny, który pozwala wniknąć choć odrobinę w emocjonalny stan Julii i skontrować go z rozterkami Lilian. Naprawdę dobrze ogląda się, jak Wells rozkręca tę więź aż do minimalistycznego, ale bardzo wzruszającego finału.  Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie dwie świetne aktorki. Grace Van Patten jak dla mnie jest jednym z objawień tego roku i bacznie będą przyglądał się jej karierze. Tak właściwie cały film należy do niej. Van Patten nie próbuje szarżować czy używać całej palety swoich umiejętności. Za to zagłębia się w niuansach i prostych środkach wyrazu, aby jak najbardziej naturalnie wyrazić wszelkie emocje. Aktorka nie stara się zawojować ekranu na siłę w każdej scenie, w której się pojawia. Robi to dzięki swojej charyzmie, dzięki której chce się ją oglądać. Bardzo dobry występ, podobnie jak Emily Mortimer. Choć aktorka pojawia się w zaledwie kilku scenach, to wykonuje kawał aktorskiego zadania. Dostając tak mało czasu ekranowego potrafi w pełni przekazać całą emocjonalną paletę swojej bohaterki, od pewnego sceptycyzmu po najzwyklejszą ludzką radość z małych rzeczy. Na uwagę zasługuje również John Early, który swoją kreacją Sola wniósł bardzo przyjemny komediowy element. Każda scena z jego udziałem naprawdę mnie rozbawiła. Wells w swoim filmie bardzo dobrze ukazuje jak każdy z nas ma w życiu jakiś cel, nawet gdy sobie nie zdajemy z tego sprawy. Czasem jest nim po prostu znalezienie własnego celu. Reżyserka bardzo dobrze opowiada o tym, że sami jesteśmy kowalami swojego losu i w pewnym momencie naszej egzystencji trzeba sobie zadać pytanie, dokąd powinniśmy zmierzać. To przesłanie świetnie wybrzmiewa pod płaszczem bardzo przyjemnej, nienachalnej i bardzo życiowej komedii. Mam nadzieję, że będziecie się na niej bawić tak dobrze jak ja. Szczerze polecam. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj