Spod pióra Pétera Gárdosa wyszła jedna z bardziej niezwykłych książek o miłości, jakie dane było mi przeczytać. Gorączkę o świcie napisało samo życie, a nawet zręczniej będzie stwierdzić, że wola życia.
Miłość… To niepojęte uczucie od starożytności jest niewyczerpanym źródłem inspiracji dla najróżniejszych twórców. Dzieła malarskie, poetyckie, muzyczne, literackie i filmowe można mnożyć w nieskończoność. Pewne schematy nawet zaczynają się powielać. Może się wydawać, że w tym temacie napisano wszystko. Nic bardziej mylnego.
Péter Gárdos nie wymyślił tej historii. Książka powstała w całości w oparciu o korespondencję jego rodziców i ich wspomnienia. Ojciec autora, po uwolnieniu z obozu koncentracyjnego w 1945 roku, został wysłany na rekonwalescencję. W szpitalu okazało się, że jest śmiertelnie chory i pozostało mu jedynie pół roku życia. Miklós, wbrew diagnozom medycznym, nie poddaje się i postanawia zawalczyć o swoje szczęście i odnaleźć miłość swojego życia. Niezwłocznie przystępuje do dzieła i wysyła listy do 117 kobiet, które aktualnie przebywają w węgierskich szpitalach. Listy te od siebie różnią się tylko imionami adresatek. Miklós wierzy, że któraś z jego korespondentek zostanie jego żoną.
W książce nie ma zaskoczenia, z góry znamy zakończenie tej historii, skoro ze związku Lili i Miklósa narodził się Péter. Czytelnik może zapomnieć o obgryzaniu paznokci z emocji czy przelewaniu łez nad losami głównych bohaterów. Ta książka jest tak zwyczajna, że aż niezwyczajna. Hajnali láz tętni od uczuć, ale nie epatuje erotyką i seksem. Razem z głównymi bohaterami dzielimy nadzieję, niepewność oczekiwania, radości i smutki. Przyznam szczerze, że czegoś takiego, w dobie zalewu literatury w typie Pięćdziesięciu twarzy Greya, bardzo brakuje.
Sięgając po tę książkę obawiałam się, że w powieści będą zamieszczone listy w całości, które współczesnego czytelnika, nieprzyzwyczajonego do czytania korespondencji, mogłyby zwyczajnie znudzić. Na szczęście autorowi udało się znaleźć przysłowiowy złoty środek.
Gárdos skupił się na fabule. Wszystko przebiega jak w tradycyjnie prowadzonej narracji. Są bohaterowie, akcja, świat przedstawiony, itd. Całość jest jednakże bardzo zręcznie uzupełniana fragmentami korespondencji. Pisarz zrobił to tak umiejętnie, że czytając o bieżących kwestiach, można było niemal wyobrazić sobie treść listu, który opisuje dane wydarzenia. Bardzo dobrze, że autor pokazuje nam perspektywę obojga rodziców. Wszystko razem wzajemnie się uzupełnia i tworzy spójną całość. Ich listy są niezwykłym zapisem epistolarnego flirtu, który jest na przemian smutny, zabawny, ale bywa czasem absurdalny.
Książkę czyta się szybko i całkiem przyjemnie. Nie jest ona długa, bo rodzice autora korespondowali ze sobą pół roku zanim zdecydowali się spędzić razem życie. Sam Gárdos nie stara się rozwlekać historii, nie dodaje ozdobników, dłużyzn itd.
Gorączka o świcie sprawia, że w tym naszym zabieganym świecie, gdzie przesyłamy informacje równe sprawnie jak myśli, możemy się na chwilę zatrzymać. Ponadto autor porusza jeszcze jedną kwestię. Mianowicie nasi rodzice czy dziadkowie też byli kiedyś młodzi i mieli swoje emocje, randki i związki. A w to akurat czasem ciężko jest młodym ludziom uwierzyć.
Czytając tę książkę miałam w pełni świadomość, że jest to niejako hołd oddany uczuciu dwojga ludzi, którzy po traumatycznych doświadczeniach wojennych znaleźli w sobie siłę by żyć i nie nienawidzić, tylko kochać.
Sama książka jest napisana sprawnie, czyta się dobrze i szybko. Miłośnicy historii opartych na prawdziwych wydarzeniach będą z pewnością usatysfakcjonowani. Myślę jednak, że w Gorączce o świcie każdy znajdzie coś dla siebie.