Przyznam się, że byłem pełen obaw, jeśli chodzi o zakończenie tej opowieści. Twórcy z każdym kolejnym odcinkiem zdawali się zawieszać poprzeczkę coraz wyżej, podkręcając szarą, deszczową i dołującą atmosferę Seattle, a także przekraczając kolejne granice. W serialu nie dało się uświadczyć cukierkowych rozwiązań, kiedy to ratunek przychodzi w ostatniej chwili, a wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Scenarzyści nie bali się uśmiercania bohaterów, a beznadziejne sytuacje przeważnie już beznadziejne pozostawały. Produkcja niejednokrotnie wymierzała widzom solidnego kopa w twarz, a skoro zwykłe epizody potrafiły tak sponiewierać, to czego można się było spodziewać po finale? Z pewnością czegoś nietuzinkowego. Z drugiej strony o wiele łatwiej jest kreować ciekawą intrygę, aniżeli później sensownie ją zakończyć - i to w sposób, który byłby satysfakcjonujący dla widowni. Już niejeden serial zdołano pogrążyć za sprawą finałowych odcinków. Na szczęście The Killing się do nich nie zalicza.
To niesamowite, jak produkcja, która została skasowana, a następnie jakimś cudownym zbiegiem okoliczności powróciła do życia, okazała się największym objawieniem lata. Po licznych zawirowaniach i niepewnej przyszłości serialu nikt chyba nie przypuszczał, że otrzymamy dzieło niemalże kompletne, praktycznie pozbawione słabych punktów i dużo lepsze od dwóch poprzednich sezonów, które przecież bazowały na świetnym skandynawskim oryginale. The Killing dobitnie pokazuje, że niektórym produkcjom zwyczajnie należy dać drugą szansę.
Finał podzielić można na dwie wyraźne części. Pierwsza jest spokojna i pokazuje, jak radzą (a w zasadzie nie radzą) sobie osoby uwikłane w całą sprawę. Druga natomiast to już odkrycie prawdziwej tożsamości mordercy i wszystko, co się z tym wiąże. Mnie osobiście chyba bardziej do gustu przypadła pierwsza połowa, a to z uwagi na ogromny ładunek emocjonalny, jaki ze sobą niosła. Scena pogrzebu Bullet, Twitch całkowicie zrywający z nałogiem, Lyric pracująca w barze czy też widok matki Kallie stojącej na moście, która niczym w zabawie w chowanego odlicza z nadzieją, że po otwarciu oczu ujrzy córkę, potrafią uderzyć w jakąś wewnętrzną strunę, której melodia porusza nas do łez. Rozmowa Holdera ze swoją dziewczyną wywołała we mnie nie tylko smutek, ale i radość, bo dała nadzieję, że nawet tych wyniszczonych przez pracę ludzi może w życiu jeszcze spotkać coś dobrego. Ostatnie wydarzenia porządnie wstrząsnęły Stephenem, a przyzwyczajenie do porażek wzbudziły w nim przekonanie, że właśnie poniósł kolejną, zaprzepaszczając szansę na normalny związek. Dlatego też kierunek, w jakim potoczyła wspomniana konwersacja, był nie tylko miłym zaskoczeniem dla Holdera, ale również i dla widza. To właśnie ukazanie codziennych problemów, z jakimi borykać się muszą bohaterowie, i przywiązanie do detali, które pomagają nakreślić ich charakter oraz ukazać aktualny stan ducha, stanowią o sile Dochodzenia.
[video-browser playlist="635710" suggest=""]
Skupmy się jednak na tym, co w recenzowanych odcinkach jest najbardziej istotne, czyli postaci mordercy. Przed finałem widzowie typowali niejedną osobę, ale prawda i tak okazała się zaskakująca. Twórcy całkiem nieźle poradzili sobie z wyjaśnieniem całej zagadki, aczkolwiek nie ustrzegli się kilku błędów, przez które finał nie sposób uznać za najlepszy epizod sezonu. Przede wszystkim zabrakło wyraźnej motywacji mordercy, bo tak naprawdę nie dowiedzieliśmy się, dlaczego zabijał, ani tym bardziej - czemu swoim ofiarom ucinał palce. Przy dotychczasowej dbałości scenarzystów o szczegóły byłem pewien, że nie będzie żadnych niedomówień, a tutaj okazuje się, że zakończenie nie jest wcale aż tak przemyślane, jak można było oczekiwać. Druga sprawa to zachowanie Linden, która w obecności zabójcy jest zbyt lekkomyślna i zwyczajnie nieostrożna. Oczywiście patrząc w szerszym kontekście można ją nawet zrozumieć, ale mimo wszystko jest jednak profesjonalistką, która w takiej sytuacji nie powinna sobie pozwolić na jakiekolwiek uchybienia. Na plus natomiast gra psychologiczna, jaką prowadził z nią morderca, oraz kończąca odcinek sekwencja, która przywodziła na myśl film Se7en. Ostatnie sekundy mają niezwykle gorzki wydźwięk i trudno rozpatrywać je w kategorii happy endu. Po takim zwieńczeniu tej historii aż trudno sobie wyobrazić, jak miałaby wyglądać czwarta seria.
Zapewne zdążyliście już spojrzeć na ocenę i zastanawiacie się, dlaczego jest tak wysoka, skoro do ideału trochę brakuje. Otóż jest to bardziej nota wystawiona całej trzeciej serii, której wysoki poziom zwyczajnie należy docenić, aniżeli samego finału. Poza tym, choć parę drobiazgów nie zagrało, to o rozczarowaniu i tak nie może być mowy, tym bardziej że pierwsza połowa to potężna dawka emocji. The Killing to jeden z nielicznych seriali, które potrafią widzem sponiewierać i sprawić, że po seansie poczuje się "brudny", a to cecha niezwykle pożądana w dobie wymuskanych, kolorowych tudzież jedynie pozornie ciężkich produkcji.