W najnowszym odcinku serialu Ród smoka doszło do 10-letniego przeskoku czasowego. Dokonano więc pewnych zmian obsadowych – muszę przyznać, że zrobiły one dużo dobrego dla historii. Na brawa zasługuje przede wszystkim Alicent. Jak wspominałem w poprzednich recenzjach, Emily Carey nie była przekonująca w swojej kreacji. Stanowiła raczej tło dla innych, o wiele lepiej napisanych bohaterów. To w końcu się zmieniło! Olivia Cooke jest świetna w swojej roli. Kobieta mocno miesza się do polityki, zaczyna knuć – nawet gdy myśli, że tego nie robi. I właśnie taką Alice chcę oglądać. Bohaterka potrafi postawić na swoim i wyrazić dezaprobatę. Nowa aktorka dodała bohaterce głębi. Doskonale pokazuje wiele oblicz swojej postaci. Sprawdza się jako kochająca matka, która chce najlepiej dla swoim dzieci, ale również jako zgorzkniała władczyni, uprawiająca polityczne gierki. Tak trzymać. Bałem się trochę swojej reakcji na zamianę Milly Alcock na Emmę D'Arcy w roli Rhaenyry, ponieważ pierwsza z nich sprawdziła się bardzo dobrze. Jak mówi stare, sportowe porzekadło – zwycięskiego składu się nie zmienia. Okazało się, że moje obawy były bezpodstawne. Otóż D'Arcy znakomicie wypada jako ta bardziej doświadczona, nieco zgryźliwa Rhaenyra. Jednak przy tym aktorka zachowała w postaci te cechy, za które widzowie polubili księżniczkę w poprzednich epizodach. Cały czas ma sarkastyczne podejście do życia i ciekawą energię, która sprawia, że walczy o swoje. Jej aktorskie pojedynki z Cooke były prawdziwą ozdobą odcinka – bardzo dobrze napisaną pod względem dialogowym i świetnie zagraną. Artystki pięknie pokazały przy tym, jak rozkładają się siły w królestwie. Bardzo dobrze oglądało się to, jak gwiazdy wymieniają się argumentami i ripostami niczym dwaj pięściarze w ringu.
fot. HBO
+3 więcej
Nowy odcinek jeszcze mocniej wgryzł się w aspekt polityczny. W jednej z wcześniejszych recenzji napisałem, że twórcy bardzo sprawnie rozstawiają pionki fabularne na szachownicy. Można więc powiedzieć, że omawiany epizod zaprezentował to, jak partia politycznych szachów wchodzi na nowy poziom rozgrywki. Tak właściwie dostaliśmy wszystko, czego potrzeba od dobrej, królewskiej intrygi – starcia na argumenty, zdrady, sojusze, a nawet skrytobójstwo. Ostatni kwadrans odcinka był pełen najbardziej emocjonujących momentów w epizodzie. Chciałbym zwrócić szczególną uwagę na wątek Larysa Stronga. W jednym z tekstów stwierdziłem, że może być godnym następcą Littlefingera w świecie Westeros. Jednak omawiany odcinek przekonał mnie co do tego, że może go przebić. Pojawił się w zaledwie kilku scenach, ale całkowicie je zdominował. Jego demoniczność i brak skrupułów sprawiły, że momentami był on naprawdę przerażający, co tylko potwierdziło zlecenie morderstwa brata i ojca. Zapowiada się kolejny, doskonały czarny charakter w świecie stworzonym przez George'a RR Martina. Czego mi brakowało w tym odcinku? Liczyłem na ciekawszy wątek Daemona. Twórcy chcieli zbudować fundamenty pod ponowny sojusz z Rhaenyrą. Jednak nie dostałem interesującego, solowego wątku dotyczącego jego osoby. Śmiem twierdzić, że rodzinne życie nie jest pisane bratu króla Viserysa.  Do tego miałem nadzieję, że Laena lepiej sprawdzi się jako postać drugoplanowa, ponieważ poprzedni odcinek zapowiadał ją jako odważną intrygantkę. Szkoda, że twórcy zdecydowali się tak szybko usunąć ją z produkcji, chociaż scena jej samobójczej śmierci (w paszczy smoka) była szokująca i widowiskowa. Mimo wszystko chciałbym zobaczyć, jak rozwija się jej relacja z Deamonem. Matt Smith nadal sprawdza się dobrze w swojej kreacji, ale omawiany odcinek tak naprawdę stanowił pewne preludium do jego powrotu na ścieżkę planowania intryg. Oby. Najnowszy epizod Gry o tron: Rodu smoka prezentował się jak do tej pory najlepiej ze wszystkich pod względem prowadzenia intrygi. Zmiany obsadowe również trzeba zaliczyć na plus. Zastanawiam się, co będzie dalej. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj