Wielkimi krokami zbliża się finał pierwszego sezonu. Najnowszy odcinek serialu Gwiezdne Wojny: Andor jest momentem wyciszenia. Do tego mocno koncentruje się na poczuciu straty.
Wydawało się, że ucieczka z więzienia będzie momentem przełomowym, a napędzani euforią bohaterowie będą odnosić kolejne sukcesy. Twórcy Gwiezdne Wojny: Andor nie dadzą nam jednak zapomnieć, że do pokonania Imperium potrzeba znacznie więcej. Tym razem kierują więc widzów w stronę poczucia straty, a wszystko zaczyna się od śmierci Mervy, matki Andora. Na chwilę przed finałem dominują negatywne uczucia – ból i niepewność, co jest kolejnym dowodem na to, jak świetnie rozkładane są tu akcenty i jak pomysłowo przygotowany jest to serial.
Andor i Melshi ciągle są jednak w trybie uciekania, a to prowadzi ich na ciekawy ląd i spotkanie z dwoma nietypowymi postaciami. W zasadzie jest to mój największy zarzut kierowany w stronę tego odcinka, bo ich kontakt z przedstawicielami (najprawdopodobniej) rasy squig przebiega ekspresowo – jakby na stole montażowym zostało z tego coś wycięte. Szkoda, bo wokół wyspy był ciekawy klimat, a kostiumy obcej rasy wykonano perfekcyjnie.
Świetną informacją jest powrót do pogłębiania kulturowych aspektów tego świata. Przy odejściu Mervy zadbano o pokazanie nam, że była bardzo ważna dla tamtejszej społeczności. Zrobiono to może w sposób bardzo subtelny i mało zauważalny, ale zapewne większy rozmach szykowny jest na finałowy odcinek, w którym prawdopodobnie zobaczymy jej pogrzeb. Inna sprawa, że dowiedzieliśmy się więcej o tym, co dzieje się z ciałem po śmierci na Ferrix: zostaje przetworzone w cegłę i zaimplementowane w miejską infrastrukturę, co jest koncepcją absolutnie niesamowitą. Emocje udzielają się w odpowiedni sposób, a ich przekaźnikiem staje się droid Bee. Sposób, w jaki przeżywa utratę Mervy, jest rozczulający. Nie było chyba w Gwiezdnych Wojnach tak ludzkiego droida.
Jedna bardzo silna bohaterka odeszła, ale pozostałe kobiece postaci nie dają za wygraną, chociaż ich walka jest niezwykle trudna. Mothma po raz pierwszy w tym sezonie jest wyraźnie podłamana. Mamy wrażenie, że przyjmie propozycję z poprzedniego odcinka, czyli wyda swoją córkę za mąż. Wcześniej była pewna, że tego nie zrobi, ale sytuacja jest fatalna. Grająca ją Genevieve O'Reilly świetnie oddaje to poczucie bezsilności. Bohaterka jest przestraszona i przerażona, ale dobrze wiemy, że się nie podda. W odcinku wracamy też do Bix, która z pewnością ma ochotę skapitulować. Marzy tylko o zakończeniu koszmaru, który jest jednym z bardziej brutalnych wątków w całym serialu. Na froncie są też Vel, Cinta Kaz i Kleya Marki, które mocno akcentują potencjalne wydarzenia w finale, a przecież po przeciwnej stronie mamy jeszcze Dedrę, która sukcesywnie zbliża się do swoich celów.
Mężczyźni też mają swoją grę, bo Luthen musi podjąć decyzję o losie Anto Kreegyra. Wysłać go na śmierć i działać długofalowo, a może ostrzec go i zaprzepaścić lata ciężkiej pracy? Jego moralny konflikt przedstawiono kapitalnie za pomocą rozmowy z Saw Gerrerą. Twórcy zestawiają obie postacie, dzięki czemu możemy obserwować dwóch świetnie napisanych i zagranych bohaterów w jednej scenie. Tym razem jednak nie tylko monologi będą badassowym momentem dla Luthena, bo też postawiono go w małym statku naprzeciw imperialnego krążownika. Okazuje się, że postać Skarsgarda jest groźnym taktykiem i twórcą świetnych monologów, a do tego potrafi toczyć powietrzne pojedynki. Szokuje nawet wrogą załogę tym, że zwykły piracki statek może mieć tak zaawansowaną technologię. Jest to zresztą kolejna scena dorzucająca kamyczek do ogródka Imperium, ciągle zbyt pewnego siebie i odnoszącego porażki w sytuacjach, w których nie powinni.
Andor chwilę przed finałem proponuje wyciszenie, ale też mocno naciska na emocje towarzyszące stracie. Być może nie wszystkie postacie zdecydują się na wyprowadzenie kontry. Ciąży nad nimi poczucie winy i widmo porażki, a promykiem nadziei okazuje się świetnie zrealizowana scena akcji z udziałem Luthena. Możemy dyskutować godzinami i zastanawiać się, która postać ma najwłaściwsze podejście, a to tylko potwierdza, że mamy do czynienia z kapitalnie napisanym scenariuszem.