Nie dziwię się osobom, które porzuciły oglądanie produkcji ze świata Gwiezdnych Wojen. Andor jest jednak promykiem nadziei na to, że wreszcie do serialowej części tego uniwersum zawitała jakość.
Brudne ulice nocą oświetla wyłącznie blask neonów i szyldów zapraszających do miejsc dla dorosłej klienteli. Wszystko zaczyna się w momencie, gdy Andor (Diego Luna) trafia na planetę Morlana Jeden. Dowiadujemy się, że szuka siostry – trop miał nawet niezły, bo w jednym z przybytków uciech faktycznie znajdowała się dziewczyna pochodząca z planety Kenari – tej samej, z której przybył tytułowy bohater serialu Gwiezdne Wojny: Andor. Otwierająca sekwencja wygląda niczym z Blade Runnera i przywodzi na myśl cyberpunkowe noir. Daleko jesteśmy więc od westernowej estetyki z The Mandalorian. Dość szybko dochodzi do przypadkowego zabójstwa. Andor w samoobronie załatwia jednego z pracowników Pre-More'a, a potem dobija drugiego, obawiając się procesu za popełnioną zbrodnię. Wydarzenie to pozornie wydaje się mało istotne, bo następnego dnia nawet nadinspektor Morlana Jeden, pragnie zatuszować sprawę, żeby tylko wszystko rozeszło się po kościach. Ot, dwóch gości o słabej renomie szukało guza w miejscowych burdelach – znaleźli go. Inaczej myśli Syril (Kyle Soller), zastępca inspektora z ramienia korporacji, którego nie interesują półśrodki i zamiatanie spraw pod dywan. Prestiż jego zawodu wymaga dążenia do sprawiedliwości i nikt nie podniesie ręki na siły Imperium – nie bez konsekwencji! Ostatecznie śmierć przypadkowych gości, których nazwisk nikt pewnie nie pamięta, rozpęta ogień, który zapłonie na planecie Ferrix.
Zanim jednak do tego dojdzie, fabuła Andora prowadzona będzie niespiesznie, żeby nie powiedzieć – nudno. Problematyczne z perspektywy pierwszego odcinka okazują się retrospekcje pokazujące nam młodocianego bohatera dorastającego na Kenari. Wracamy kilka razy do przeszłości, ale w żaden sposób nie łączy się to z teraźniejszością. Wydaje się, że zabieg ten ma na celu wyłącznie ekspresowe zaprezentowanie nam kilku wydarzeń z życia Andora. Niestety, nie zachwycają bardzo oszczędne relacje postaci z otoczeniem robotniczego miasteczka. Widzimy, że Cassian ma wielu przychylnych mu ludzi, ale też nie brakuje osób, które mają dość jego ciągłego pakowania się w kłopoty i długów. Prowadzona mozolnie narracja wypełniona jest na szczęście detalami – mamy robotników oddanych swojej pracy, krytykę Andora za brak użyteczności w opartym na ciężkiej pracy mieście oraz Syrila Karna, służbistę dążącego do ideału w swojej profesji, którego jednak przerasta działanie w praktyce.
Gdy widzimy napisy końcowe po pierwszym odcinku i włączamy natychmiast drugi, nie mamy wątpliwości, dlaczego na premierę dostaliśmy je w jednym pakiecie. Jest to naturalna kontynuacja, a poszczególne elementy, jak wspomniane retrospekcje, nabierają rumieńców. Jestem w stanie zrozumieć każdego widza, który po pierwszym odcinku byłby gotów na porzucenie dalszej przygody z Andorem, ale ostatecznie mogę zapewnić, że cierpliwość będzie wynagrodzona. Jeśli chcielibyśmy ocenić tylko pierwszy odcinek, to naprawdę mało w nim jest treści. Pokazano kilka relacji Andora z otoczeniem na Ferrix, akcję początkową na Morlana Jeden, która zakończyła się wypadkiem i rozpoczęciem poszukiwania sprawcy, a także retrospekcje, które zmierzają do niejasnej konkluzji. To w zasadzie wszystko. Nawet trudno powiedzieć o rozstawianiu pionków na planszy, co jest charakterystyczne dla większości pilotów, bo tutaj mamy wrażenie, że ktoś zrobił pauzę w nieodpowiednim momencie. Twórcy podchodzą jednak niekonwencjonalnie do opowiadania historii – rozwijają świat poprzez gesty, drobne słowa. Budują całokształt bez zbędnej ekspozycji. Jednym z dowodów na to jest sposób, w jaki pokazano stosunek mieszkańców Ferrix do służb korporacji. Nikt nie otwiera przed nimi drzwi, nie zaprasza ich na herbatę. Bohaterowie w momencie zagrożenia jednoczą się i podejmują bardzo inteligentną walkę z siłami Imperium, ale żebyśmy mogli dojść do satysfakcjonujących rozwiązań, musimy skonsumować całość. Ocenianie odcinków pojedynczo nie będzie więc dla nich korzystne i możemy zastanawiać się, czy nie lepiej byłoby skleić je w jedną całość lub przynajmniej z dwóch pierwszych uczynić jeden. Jest to jednak detal, który przy kolejnych odcinkach puszczanych już pojedynczo nie będzie miał większego znaczenia.
Wspomniałem, że w pierwszym odcinku momentami robi się nudno, ale w drugim znacznie więcej jest treści, której możemy się zaczepić. Wspaniałym momentem jest spotkanie Syrila Karna z kimś, kto podobnie jak on nienawidzi opieszałości i krzywdzenia Imperium przez podwładnych. Obaj mogą wydawać się elementem komediowym, przerysowanymi facetami zaślepionymi ideologią, ale nic z tych rzeczy. Dla mnie Karn jest najciekawszą postacią, która w momencie wyruszenia w teren całkowicie się sypie i traci całą swoją pewność siebie. Kyle Soller genialnie radzi sobie z portretowaniem postaci, która ma błysk szaleńca, ale jeszcze brakuje mu doświadczenia, aby zrobić krok dalej. Być może końcówka 3. odcinka, gdy cała jego misja bierze w łeb, pchnie go w kierunku większego wariactwa. Podczas obserwowania jego poczynań miałem skojarzenia z Boltonem Ramsayem z Gry o tron (zwróćcie uwagę też na wizualne podobieństwo Sollera do Iwana Rheona). Na razie możemy się śmiać, że Imperium zostało ośmieszone, ale Karn jest dla mnie symbolem całego oddziału, co dobrze koresponduje ze słowami Cassiana, że służby Imperium są tak najedzone wygodą i zaślepione władzą, że nie dostrzegają zwykłego (nie)człowieka. Ignorancja prowadzi do słabości! Emocjonująca końcówka i pełna napięcia akcja w trzecim odcinku możliwa była dzięki uzmysłowieniu sobie, że doszło do tego wszystkiego, bo jeden gość chciał sobie coś udowodnić. A wystarczyło tylko skłamać w raporcie...
Co z samym Andorem? Diego Luna jak zawsze wykonuje kawał świetnej roboty, ale to nie jest postać, która może działać w pojedynkę. Wiemy, że jest zdolnym cwaniakiem, ale brakuje mu ogłady i podstawowych umiejętności. Dobrze więc, że Luthen Rael (Stellan Skarsgård) wziął go na swój pokład i razem będą kopać imperialne tyłki. Andor jest jeszcze ciekawszą postacią, gdy wchodzi w relacje z innymi – droidem Bree, opiekunką Maarvą (Fiona Shaw), a także przyjaciółką Brix (Adria Arjona). Od pierwszego odcinka – mozolnie, ale skutecznie! – rozwijany jest też trzeci plan. Zbudowano ciekawą perspektywę na funkcjonowanie miasteczka. Serial zatytułowany jest Andor, ale będzie dotykać różnych aspektów w tym świecie: zwykłych, wstających każdego dnia do pracy ludzi, którzy są zjednoczeni w nienawiści do Imperium, a także tych znajdujących się pod "złym butem", który depcze po niewinnych.
Drugi plan z każdym odcinkiem nabiera kształtów! Mamy Brix, która decyduje się pójść do łóżka z Timmem. Trudno powiedzieć, czy dla przyjemności, z uczucia, czy jednak po to, aby łatwiej było jej rano wymigać się z pracy i przywitać kupca, który leci do Cassiana. Timm natomiast nie ma wielkiej roli, umiera w trzecim odcinku, ale zanim to nastąpi, gryzie go sumienie, bo po pijaku sprzedał sekret dotyczący pochodzenia Andora i wykorzystał ufność kobiety, do której czuł coś więcej. Tutaj doskonale widzimy niejednoznaczność tego świata i konflikty moralne, które pewnie będą stanowić główny trzon całej produkcji. Opozycja między siłami dobra i zła jest jak zawsze mocna w Gwiezdnych Wojnach, ale pozwolono sobie też na wyraźne odcienie szarości. Wciąż mamy zatem do czynienia z dobrze znanym nam uniwersum, gdzie jest podział na jasną i ciemną stronę mocy, ale też w końcu mamy szarzyznę – zarówno w warstwie fabularnej, jak i wizualnej. Nie zgadzam się jednak, że nie ma w tym serialu humoru. Jest wyrafinowany i ogrywany na subtelnościach. Wychodzi bardziej naturalnie z dialogów i pewnych sytuacji, które dzieją się w ponurej rzeczywistości.
Trzy odcinki można traktować jak jedną dłuższą całość (nawet przejścia między nimi są bardzo naturalne), więc lepiej obejrzeć wszystkie za jednym zamachem. Osobiście wolałbym, żeby nie tworzyć sztucznego podziału na pierwszy, drugi i trzeci epizod, ale OK – dali nam je w dniu premiery, więc nie będę specjalnie się czepiał. Musicie jednak wiedzieć, że retrospekcje z pierwszego odcinka – które wydają się wkomponowane w fabułę bez ładu i składu – nabierają sensu dopiero po obejrzeniu całości. Klamra spajająca wszystko na koniec po emocjonalnym finale sprawia, że to jest moment ostatecznego wejścia w ton i klimat serialu, ale też dowód na znakomite umiejętności pisarskie i wyczucie, które mają twórcy.
Andor jest przede wszystkim serialem, który uderza świetną jakością i wieloma ciekawymi, oryginalnymi pomysłami. Wcześniejsze seriale ze Star Wars często przetwarzały gatunki i tropy fabularne, co nie jest złe, ale też dobrze dla odmiany dostać coś, co wybiera własną ścieżkę. Gdy oglądałem finałową sekwencję trzeciego odcinka, miałem problem ze znalezieniem w głowie czegoś, co mogłoby stanowić inspiracje dla całego tego motywu walki sił korporacji o głupią sprawę. Trudno jest mi krytykować powolne tempo pierwszego odcinka i niezbyt wciągające retrospekcje z dwóch pierwszych, bo trzeci stanowi świetną puentę i wprowadza nas w serial w sposób, w jaki powinny robić to piloty. Dobrze, że mam komfort wystawienia oceny za całe to doświadczenie z trzech epizodów, bo gdyby oceniać je pojedynczo, to może nie byłoby tak kolorowo. Może jednak to też pasuje do stylistyki serialu – nie wszystko jest takie klarowne i wiele zależy od detali, uwagi skupionej na poszczególnych niuansach i cierpliwości, która zaowocuje nagrodą w postaci obcowania z wreszcie udanym serialem w świecie Gwiezdnych Wojen.