Gwiezdne Wojny: Parszywa zgraja kontynuują historię z pilota, bardziej skupiając się na opowieści niż na akcji.
Gwiezdne Wojny: Parszywa zgraja zabiera bohaterów na Saleucami, czyli planetę znaną z
Wojen Klonów. Szybko się okazuje, że cały wątek przypomina trochę easter egg, bo zgraja udaje się do rodziny Lawquane'ów, u których był Rex w jednym z odcinków starszego serialu. Mamy więc lekkie nawiązania, a same postacie zostają wykorzystane jako narzędzie w wątku dość zbytecznym. Teoretycznie decyzja Huntera o tym, by Omega pojechała z rodziną, bo on i oddział 99 nie mają pojęcia, jak wychować dzieci, jest oczekiwana i oczywista. Dostajemy więc przewidywalne schematy, które kończą się tak, że Omega jednak leci z nimi. Ani to potrzebne, ani ważne, ani szczególnie ciekawe. Trudno oglądać odcinek, który dla formalności odgrzewa oklepany schemat, nie dając tak naprawdę nic więcej.
Omega jest postacią, która na pewno ma wiele entuzjazmu, a śledzenie przygód z jej perspektywy ma potencjał. Istnieje tutaj jednak ryzyko, które już lekko objawia się w tym odcinku, że Omega będzie pełnić rolę Baby Yody z
Mandaloriana. Widzimy, że wpada w tarapaty, klony muszą ją ratować, a do tego jest jakaś tajemnica tutaj wyraźnie zasugerowana. Skoro każdy klon z defektem ma coś unikalnego, to co ma Omega? Raczej nie jest to tylko fakt, że jest dziewczynką. Zresztą odcinek dobrze to podkreśla poprzez zwrócenie uwagi na fakt, że na Kamino nikt nie tworzył czegoś przypadkiem. Oznacza to, że te klony z defektami były umyślnie spreparowane właśnie w taki sposób. To już zaczyna intrygować, bo ta tajemnica wydaje się mieć duże znaczenie w angażowaniu widza w historię i choć to też jest podobny motyw do Baby Yody, sprawdza się on całkiem nieźle.
Cały odcinek ma przewagę, bo choć opowieść jest schematyczna, a Omega za bardzo przypomina podejście do Baby Yody, twórcy robią, co mogą, by dobrze ją snuć na ekranie. Dojrzewanie Huntera do bycia przybranym rodzicem jest proste, ale trafia. Scen akcji jest niewiele, więc nie ma głupiego przegięcia umiejętności komandosów. Zamiast tego pozwolono sobie skupić się na postaciach oraz na sytuacji tuż po stworzeniu Imperium. To jest coś nowego na ekranie, bo widzimy, jak praktycznie z dnia na dzień wolność galaktyki była odbierana obywatelom. Tego typu motywy dobrze ubogacają odbiór.
Koniec końców trudno ocenić 2. odcinek serialu
Gwiezdne Wojny: Parszywa zgraja. Wszystko jest na swoim miejscu i ogląda się nieźle, ale jednocześnie patrząc na końcówkę 7. sezonu Wojen Klonów, wiemy, że potencjał animowanych opowieści jest o wiele większy. Opowiadanie poprawnej i, póki co, schematycznej do bólu opowieści to za mało.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h