Pomysł na to, by finał serialu Gwiezdne Wojny: Parszywa zgraja rozgrywał się w placówce umiejscowionej w górze Tantiss to strzał w dziesiątkę. Dzięki temu jak szybko wybuchł chaos, można było zapełnić ten ponad 40-minutowy odcinek wrażeniami, akcją i ważnymi decyzjami postaci. Zwłaszcza decyzja Omegi o uwolnieniu potwora Zillo dolała oliwy do ognia, bo dzięki tej bestii mamy najbardziej widowiskowe sceny odcinka, gdy wydostaje się na zewnątrz, masakrując oddziały szturmowców. Nie można powiedzieć, że jest nudno, bo zdecydowanie dzieje się i na brak wrażeń narzekać nie można. To zaleta tego odcinka – jedna z niewielu. Hemlock jako czarny charakter był znakomity. Jeden z najlepszych i najciekawszych, jakich Gwiezdne Wojny pokazały na ekranie. Dlatego tym razem finał jego historii jest tak bardzo rozczarowujący, bo twórcy poszli w kierunku typowych dla siebie uproszczeń i ogłupiania decyzji złoczyńców, aby wszystko ułatwić bohaterom tak, jak to tylko możliwe. Jedna z najgłupszych scen odcinka: Echo leży, a kontrolowane przez Hemlocka klony bez żadnego fabularnego usprawiedliwienia nie zabijają go tak, jak innych – po prostu nad nim stoją, a potem oczywiście giną w banalny sposób. Twórcy popełnili te same błędy co w najgorszych odcinkach Star Wars: Rebeliantów i Wojen Klonów, niszcząc cały potencjał tego finału i marnując wszystko, co było dobre w postaci czarnego charakteru. Straszne jest to, z jaką łatwością wszystko przychodzi bohaterom podczas tej walki i jak głupiej niż zawsze zachowują się ich przeciwnicy. Nawet kiedy kontrolowane klony ich pojmały na chwilę, absolutnie nic z tego nie wyszło, a wydarzenia nie mają absolutnie żadnych konsekwencji dla postaci. Nikt nie ginie, nikt nie zostaje poważnie ranny – sielanka. W 2. sezonie wraz ze śmiercią Tech wykazali się odwagą i pokazali, że walka ma ofiary, a tutaj znów uproszczenia, banały, pójście na łatwiznę i festiwal głupot. Jest to niezrozumiałe, bo twórcy wiele razy pokazali, że umieją lepiej. Najgorsze jednak jest to, że podobnie jak The Mandalorian, tak i Parszywa zgraja łamie składane obietnice. Cały serial nadał wagi postaci Omegi, a trzeci sezon pokazywał, jak to wszystko ma znaczenie dla Projektu Nekromanta, czyli związku z klonowaniem Imperatora w części IX. I co zrobili twórcy w finale? Wycofali się z wszystkiego, sprawiając, że cała Parszywa zgraja stała się serialem pozbawionym sensu, a fabularnie kompletnie niczym. Nie ma to żadnego znaczenia, celu i potrzeby. Uwolnienie klonów z jednego laboratorium to za mało, by usprawiedliwić istnienie tego serialu. Zabranie mu tego znaczenia dla projektu Imperatora to absurd i wręcz obraza dla fanów, którym ta seria obiecywała coś więcej. A nie dała kompletnie nic w zamian. Twórcy podjęli najgorsze z możliwych decyzji i za to finał musi dostać słabszą ocenę. W Star Wars: Rebeliantach oraz Wojnach Klonów potrafiono to zakończyć z klasą, tutaj popsuto wszystko, co tylko możliwe. Dobry serial oceniamy po tym, jak kończy, nie jak zaczyna. Takim sposobem Parszywa zgraja zaprzepaściła wszystko, co dobre, marnując potencjał budowanych wątków i tracąc jakikolwiek sens związany z postacią Omegi. Od początku mówiono, że miała być taka ważna i co? Okazała się kimś, kogo nie warto znać, bo nie ma ona żadnego znaczenia dla uniwersum, wydarzeń czy czegokolwiek, co miałoby sens. Wielkie rozczarowanie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj