Od samego początku finału serialu Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów twórcy kapitalnie budują atmosferę. Znowu jest gęsta, niepokojąca, z cieniem groźby wiszącym w powietrzu, bo wiemy, że zaraz Rex i Ahsoka będą walczyć o życie. Wykorzystanie muzyki i odpowiednio wypracowanych scen wytwarza napięcie, które pozwala całkowicie zaangażować się w historię i to pomimo tego, że wiemy, jak się zakończy. W końcu widzowie mają pewność, że Ahsoka i Rex przeżyją, bo przecież ich historia jest kontynuowana m.in. w Star Wars: Rebeliantach. Udało się więc osiągnąć najważniejszy element finału: wywołać u widza zawieszanie niewiary. Wiedza i świadomość rozwoju nie ma znaczenia, bo emocje, napięcie i magia Star Wars działają tak znakomicie, jak rzadko kiedy. Twórcy świetnie podkreślali moralny dylemat Ahsoki i Rexa, który przecież niewątpliwie miał każdy Jedi, nieoczekiwanie zaatakowany przez klony. Nikt ich nie traktował jak mięsa armatniego, więc nóż wbity w plecy przez braci z pola bitwy wywołał konsternację, brak pewności i fizyczną blokadę zdecydowanego ataku. Ten odcinek doskonale potwierdza, dlaczego rozkaz 66 był tak skutecznie zabójczy. Co nie zmienia faktu, że pokazanie emocji Rexa, który nie chce zabijać swoich braci, oraz Ahsoki, która również nie chce krzywdzić opanowanych przez Sidousa żołnierzy, w jakimś stopniu porusza. Stają więc przed niemożliwym - jak przedrzeć się przez armię klonów i wyjść z tego w jednym kawałku, a jednocześnie nie zabijać tych, którzy do niedawna byli ich przyjaciółmi i kompanami na polach bitew. W tym miejscu udało się pokazać, jaka jest prawdziwa stawka wydarzeń, i zbudować wrażenie realnego zagrożenia (pomimo praktycznie jego braku z uwagi na znany los). Ani Rex, ani Ahsoka nie są niezwyciężeni - męczą się, zostają wielokrotnie draśnięci w desperackich próbach wykonania niezwykle trudnego zadania. Takim sposobem udaje się zaangażować widza w akcję, która jest wiarygodna i przemyślana. Gdyby twórcy w większości odcinków tak dopracowywali tego typu sceny, jakość całego serialu byłaby o wiele lepsza. Trochę szkoda, że Maul miał niewielką rolę w finale, bo po jego scenie w korytarzu z 11. odcinka apetyt jedynie wzrósł. Nie oznacza to, że nie miał swoich pięciu minut. Dywersja, której chciała Ahsoka, to piękny popis potęgi Maula, który z wykorzystaniem samej Mocy przedziera się przez szturmowców, niszcząc napęd nadświetlny. Wizualnie cała scena jest majstersztykiem połączenia emocji z potrzebnym rozmachem, czego efektem jest kapitalnie zrealizowana animacja rozklekotanego statku wychodzącego z nadprzestrzeni, a następnie lecącego w stronę planety, gdzie musi się rozbić. Maul dobrze spełnił swoją rolę, wprowadzając w sytuację wiele potrzebnego chaosu.
fot. materiały prasowe
Poza walkami w hangarze całość nabiera tempa z każdą minutą. Emocje budowane są w wielu momentach, w których wydaje się, że Ahsoka i Rex mogą przegrać, zginąć, a gdy ostatecznie udaje im się wyskoczyć ze statku, dostajemy znów wizualnie widowiskową sekwencję. Niby prosta rzecz, statek leci rozbić się na planecie, ale pod kątem animacji jest to jedna z najbardziej spektakularnych i dopieszczonych scen w historii serialu. Nawet te momenty, w których Ahsoka jest centymetr od kokpitu statku Rexa, budują odpowiednią dawkę napięcia i emocji. To takie chwile, w których twórcy potrafią zaangażować widzów całkowicie w historię bez znaczenia na znajomość jej finału. Ostatnie sceny to arcydzieło, w których Dave Filoni i jego ekipa pokazują, że drzemie w nich większy potencjał na opowiadanie historii z nieprawdopodobnym klimatem Gwiezdnych Wojen, niż sami to pokazywali w wielu przeciętnych lub słabych odcinkach serialu. Pierwsza scena z Ahsoką i Rexem, którzy sfingowali swoją śmierć w katastrofie wraz z resztą klonów na statku. Nie ma zbędnych słów, tylko muzyka i scena, która jest w stanie wzruszyć do łez. Ten moment, gdy Ahsoka patrzy na groby klonów, kipi emocjami! Ależ jak bardzo! A twórcy, poruszając widza, idą za ciosem i nieoczekiwanie mamy przeskok w czasie... Na polu katastrofy pojawia się Darth Vader, który znajduje miecz Ahsoki Tano. Niejednemu widzowi w tym momencie mogą przejść ciarki po plecach, bo cała sekwencja jest podatna na interpretacje. Anakin Skywalker przecież nie umarł całkowicie, on jest Vaderem, ma wspomnienia o swojej Padawance i relacji, która go z nią łączyła. To moment przeszywający serce, bo Vader wydaje się pojmować, do czego doprowadziły jego decyzje z Zemsty Sithów. Jedyna przyjaciółka, jaką miał, zginęła przez niego. Patrząc przez pryzmat siedmiu sezonów, w których budowana była przyjaźni Ahsoki z Anakinem, jest to scena niesamowicie poruszająca. Oczywiście klimat całej sceny jest tak samo przejmujący, jak tej poprzedniej - zero dialogów, muzyka przerywana oddechem Vadera... i kipiące emocje. Scena tak symboliczna, głęboka i piękna, że nie wiem, czy można byłoby stworzyć bardziej perfekcyjne zamknięcie serialu, którego sercem była relacja Ahsoki z Anakinem. Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów zakończyły się z przytupem. Przyjdzie jeszcze czas na podsumowanie serialu, jego znaczenia i wpływu na uniwersum, ale kilka wniosków na temat finału można już wysnuć. Sezon  7. był rozczarowaniem, ale ostatnia historia złożona z czterech odcinków to jedne z najlepszych Gwiezdnych Wojen, jakie mogliśmy oglądać od lat. Twórcy mieli rację, że świadomość tych wydarzeń pozwoli spojrzeć na Gwiezdną Sagę trochę pod innym kątem. Tak jak wiele seriali poległo na zakończeniu, tak Wojny Klonów spełniły obietnice i dały o wiele więcej. Idealny prezent na Dzień Gwiezdnych Wojen, o którym długo nie zapomnimy.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj