Już od początku Halloween à la lata 80. ma w sobie wiele uroku, nawiązań, nostalgii i humoru, który przekonuje. Trudno się nie uśmiechnąć, gdy Barry przebiera się za Hulka granego przez Lou Ferrigno oraz kiedy dziadek przychodzi przebrany za pogromcę duchów. Nawet fakt pokazania kostiumu-kostki Rubika jest świetny, choć odnoszę wrażenie, że wielu młodych widzów może nie mieć pojęcia, co to jest.
Na wstępie mamy niezły wątek Adama, który jest w takim wieku, że chce trzymać się w czasie Halloween z popularnymi dzieciakami. Tyle że zgodnie z tradycjami Amerykanów one nie chodzą po cukierki - interesują je tylko psikusy. Dawka humorystyczna jest umiarkowana, ale sam wątek stanowi jedynie pretekst do ukazania emocjonalnego morału. Dotyczy to relacji Adama z dziadkiem, który kocha łazić po domach i wyciągać słodycze. Ponownie uśmiech gości na mojej twarzy, gdy panowie przebrani za łowców duchów ruszają do akcji, a w tle leci słynna piosenka.
[video-browser playlist="634185" suggest=""]
Miłosne perypetie Barry'ego mają w sobie coś, co sprawia, że są zabawne i ogląda się je z przyjemnością. Sprawdza się nawet wątek z nadopiekuńczą matką, która udaje się na imprezę dzieciaków, by zadbać o romantyczne życie swojego syna. Jest parę komicznych sytuacji i ten już typowy dla serialu morał emocjonalny, zgodnie z którym wszyscy bohaterowie muszą dorosnąć.
Właśnie w tym miejscu The Goldbergs ma w sobie to "coś". Twórca opowiada tę historię ze swojego punktu widzenia, ale jednocześnie ze zrozumieniem tego, co czuli jego rodzice. Ładnie się to zaziębia i tworzy bardzo przyzwoitą całość.