Użytkownicy konsoli Xbox One musieli czekać aż dwa lata, by na sprzęcie Microsoftu zagościła nowa odsłona serii Halo, którą świetnie znają i uwielbiają. Dobrze, że w miedzyczasie na rynku pojawiła się Halo: Kolekcja Master Chiefa, która nieco złagodziła czekanie na Halo 5: Guardians. Znając dość dobrze historię głównego protagonisty serii i analizując zapowiedzi gry, łatwo można było wysnuć wniosek, że „piątka” będzie tak naprawdę środkiem trylogii. Z jednej strony rozwija ona wydarzenia z Halo 4, ale z drugiej jest tylko fragmentem całej historii, której rozwiązanie poznamy dopiero w Halo 6. I nie byłoby w tym rozwiązaniu nic złego, gdyby nie fakt, że kampania dla pojedynczego gracza to zdecydowanie najsłabszy element Halo 5: Guardians. A szkoda, bo inne elementy w produkcji 343 Industries funkcjonują całkiem nieźle. W zależności od tego, jak bardzo lubicie zaglądać w każdy kąt mapy, kampania w Halo 5: Guardians wystarcza na maksymalnie 8-9 godzin, ale są tacy, którym udało się przejść ją znacznie szybciej. Można napisać, że developerzy wzorowali się na najlepszych, bo przecież fabularna kampania w takich seriach jak Call of Duty czy Battlefield trwa równie krótko. Problem kampanii w Halo 5: Guardians jest jednak zupełnie inny. Do rozgrywki lepiej nie podchodzić, jeśli nie zna się fabuły Halo 4. Twórcy nie pokusili się nawet o fabularne wprowadzenie do wydarzeń „nowej trylogii” i historii Master Chiefa. Zamiast tego błyskawicznie zostajemy rzuceni w wir wydarzeń oraz na misję 4-osobowego oddziału Ozyrys, któremu dowodzi Jason Locke, bohater znany z serialu Halo Nightfall. Brak wprowadzenia jest o tyle zaskakujący, że Halo 5: Guardians to jeden z najmocniejszych ekskluzywnych tytułów, które dotychczas pojawiły się na konsoli Xbox One, i jestem przekonany, że trafi on do wielu graczy, którzy historii Master Chiefa nie znają. Developerzy skupi się na fanach, a o nowych graczach zupełnie zapomnieli, przez co nowicjusze z fabuły nie zrozumieją zupełnie nic.

[video-browser playlist="757981" suggest=""]

15 misji w kampanii Halo 5: Guardians to wcale nie tak wiele, jak mogłoby się wydawać. Zarys fabuły jest stosunkowo jasny dla osoby, która grała w Halo 4. Okazuje się, że Cortana żyje, Master Chief razem z trójką innych Spartan dezerteruje i postanawia ją odszukać, a Locke razem ze swoimi ludźmi rusza jego tropem. Nie chcę zdradzać zbyt wiele szczegółów, ale rozczarował mnie fakt, że towarzysze Locke’a zostali potraktowani przez scenarzystów w tak banalny sposób. W przerywnikach filmowych widzimy ich facjaty, ale nie są to bohaterowie, na których nagle zacznie nam zależeć. Wprost przeciwnie. Fabuła nie rozwija ich historii i na pewno nie jest wytłumaczeniem tego stanu rzeczy fakt, że kampanię możemy przejść w trybie kooperacji razem z trójką innych graczy. To niezaprzeczalny atut kampanii, bo rozgrywka ze znajomymi daje radę, uczciwie trzeba jednak przyznać, że to nie efekt dobrze napisanej kampanii, co możliwości przechodzenia jej w kooperacji, co zawsze sprawia większą frajdę niż samotna przeprawa. Okrutnie rozczarowało mnie też zakończenie. Zdaję sobie sprawę, że to trylogia i na wszystkie pytania odpowiedzi poznamy w „szóstce”, ale wrzucenie na koniec Halo 5: Guardians klasycznego cliffhangera po prostu boli. Wnioski nasuwają się same – kampania do najnowszej odsłony Halo robiona była na szybko. Twórcy masę pracy włożyli w rozbudowany tryb multiplayer (o czym poniżej), ale niestety zabrakło pary (i pewnie też kasy) na dopieszczenie fabularnie i technicznie kampanii. Gdyby była ona o kilka misji dłuższa (ale nie sztucznie rozciągana), całość wypadłaby o wiele lepiej. Pozostaje czekać, aż twórcy odkupią swoje winy w kolejnej części. Narzekać na kampanię w Halo 5: Guardians można bez końca, ale lepiej skupić się na tym, co oferuje tryb multiplayer - a tam każdy fan spędzi przynajmniej kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt godzin swojego życia. Na początek szybkie wyjaśnienie – punkty REQ to nowy element multiplayera. Zdobywamy je po każdym meczu razem z doświadczeniem. Są one swoistą „walutą” w grze i pozwalają na kupno zestawów kart będących modyfikatorami rozgrywki (w trybie Warzone), ale też np. naszego pancerza i uzbrojenia. Rozwiązanie proste, ale umilające rozgrywkę, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę Strefę Wojny.

[video-browser playlist="757985" suggest=""]

Warzone to coś, na co fani Halo czekali długo, ale jednocześnie coś, w czym doskonale odnajdą się fani serii Battlefield. No bo jak inaczej odnieść się to Strefy Wojny – wielkich bitew, w których udział bierze 24 graczy, a także boty sterowane przez AI. Mechanika jest prosta: dwa zespoły zrzucone zostają w różnych miejscach wielkich map (czasem miałem nawet wrażenie, że mapy te są na większą liczbę graczy niż 24), przejmują kolejne punkty i wykonują określone zadania. Jednym z nich jest np. eliminacja jednostek Przymierza lub Protean, za co zespół otrzymuje dodatkowe punkty potrzebne do zwycięstwa. Pojedynki są intensywne, szybkie, momentami chaotyczne, ale cieszy fakt, że 343 Industries do trybu multiplayer w Halo zechciało wprowadzić coś nowego. Skojarzenia z Battlefieldem są nieprzypadkowe, bowiem w Strefie Wojny można korzystać również z pojazdów (posiadających modyfikatory – karty kupione za punkty REQ). Przeciwieństwem Strefy Wojny jest tryb Arena – standard dla serii (w którym z modyfikatorów korzystać nie można), który każdy fan zna, lubi i szanuje. Znajdują się w nim popularne tryby rozgrywki na czele z Team Slayer, Strongholds, zwykłym Deathmatchem czy też rywalizacja o flagę. Bez udziwnień, z jasnymi zasadami i - na razie - bez żadnych problemów na serwerach. Gra się płynnie, bez lagów i z pełną świadomością można napisać, że Halo 5: Guardians oferuje jeden z najlepszych trybów multiplayer na konsoli Xbox One. A co zmieniło się w samej grze pod względem mechaniki rozgrywki? Całkiem sporo. Nareszcie doczekaliśmy się „zoomowania”, czyli przybliżania widoku podczas strzelania z całkiem pokaźnej listy pukawek. Z każdej z nich strzela się inaczej. O ile podstawowe karabinki tylko przybliżają obraz, to niektóre bronie posiadają precyzyjne celowniki, dzięki którym gra się przyjemniej i bardziej „na czasie”. Bohaterowie posiadają też plecaki odrzutowe pozwalające na wykonywanie wślizgów, co szczególnie przydaje się (i często ratuje życie) w trybie multiplayer. Okazuje się też, że Halo 5: Guardians jest stosunkowo łatwą grą, bowiem nasi kompani bez najmniejszych problemów są w stanie nas uratować, gdy zostaniemy trafieni - wołamy wtedy o pomoc, która nadchodzi bardzo szybko. Dlatego też dobrze jest, by weterani serii Halo kampanię rozpoczynali na wysokim poziomie trudności (choć nawet w tym przypadku trudno poczuć, że udało nam się dokonać czegoś wyjątkowego). Do listy nowości należy dodać też wydawanie rozkazów naszym kompanom, na co pozwala krzyżak. System ten jest prosty i intuicyjny, ale skłamałbym, gdybym napisał, że korzystałem z niego często.

[video-browser playlist="757990" suggest=""]

Halo 5: Guardians to gra posiadająca niezaprzeczalne zalety (takie jak tryb multiplayer), ale również denerwujące wady, jaką bez wątpienia jest kampania dla pojedynczego gracza. Niestety spore zastrzeżenia można mieć też do oprawy wizualnej. Pamiętajmy – mówimy tutaj o tytule ekskluzywnym dedykowanym konsoli Xbox One, który powinien wyglądać wybitnie dobrze. Konkurencja w swoich ekskluzywnych grach już wielokrotnie pokazała, że z ich maszynki da się wyciągnąć bardzo wiele. Niestety 343 Industries w Halo 5: Guardians nie pokazuje tego zupełnie. Jasne, twórcy chwalą się 60 klatkami na sekundę (czuć je zarówno w trybie dla pojedynczego gracza, jak i w kampanii), jednak co z tego, skoro lokacje i tekstury wyglądają przeciętnie? Żadna z miejscówek, które zwiedziłem w kampanii, nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Niestety Halo 5 nie jest najładniejszą grą na Xbox One, a można było tego po niej oczekiwać. Nie mogę za to napisać złego słowa na temat oprawy muzycznej. Już początkowe dźwięki w menu trafiły w mój gust, a w samej grze jest równie dobrze. Muzyka oddaje klimat całej serii i idealnie pasuje do tego, co widzimy na ekranie. Polski dubbing wypada z kolei mocno przeciętnie. Pozbawiony jest uczuć, emocji i można odnieść wrażenie, że aktorzy nie wysilają się zbytnio w odgrywaniu kolejnych scenek. Negatywnie zaskoczył mnie też fakt, że w menu gry nie da się zmienić języka polskiego na angielski - aby to zrobić, trzeba przestawić język konsoli. Mówimy tutaj o nowej generacji, więc możliwość zmiany języka w menu powinna być podstawą. Niestety, jak widać, nie dla wszystkich. Ja osobiście o wiele bardziej wolałem posłuchać charakterystycznego głosu Nathana Filliona niż polskiego aktora pozbawionego charyzmy. Trudno jest ocenić Halo 5: Guardians, bo nowa produkcja 343 Industries to zlepek świetnych pomysłów i sporego niedopracowania kluczowego elementu całej gry, jakim jest kampania dla pojedynczego gracza (lub dla grupy znajomych). Wobec Halo 5 społeczność graczy od początku miało wysokie, a nawet bardzo wysokie oczekiwania. To przecież kultowe Halo – wizerunek konsoli Xbox, gra, która w dużej mierze odpowiada za sukces i wysoką sprzedaż. Mimo wad i niedociągnięć, które wymieniłem powyżej, jestem przekonany, że fani będą zachwyceni. Mam jednak nadzieję, że następnym razem developerzy będą pamiętać również o nowej grupie docelowej, do której kierowany jest dany produkt – czyli graczy, dla których Xbox One to pierwsza styczność ze sprzętem Microsoftu. PLUSY: + tryb multiplayer, przy którym spędzicie dziesiątki godzin, + widowiskowa Strefa Wojny i klasyczna Arena, + świetna muzyka, + płynna rozgrywka (60 FPS), + masa usprawnień rozgrywki. MINUSY: - rozczarowująca i krótka kampania, - brak wprowadzenia do wydarzeń w świecie Halo, - oprawa graficzna nie zachwyca, a powinna, - słaby polski dubbing i brak możliwości włączenia oryginalnych dialogów w menu gry.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj