Postapokaliptyczna Europa. Seria kataklizmów zmieniła świat bezpowrotnie, a kontynent zostaje ogarnięty przez wojenną pożogę. Światełkiem nadziei na lepsze jutro staje się młody książę Dorian Hawkmoon.
Hawkmoon to komiksowe dzieło oparte na serii z gatunku dark fantasy, stworzonej przez Michaela Moorcocka. Świat wykreowany przez autora jest fuzją dwóch pozornie kontrastujących ze sobą konwencji. Futurystyczne science fiction spotyka tu fantastykę silnie umocowaną w klasyce spod znaku Tolkiena czy też kultowych papierowych RPG, takich jak Warhammer. Mamy więc kolizję futuryzmu, zaawansowanej technologii, z prymitywną siłą miecza, magią czy mrocznymi rytuałami. Mieszanka wybuchowa, bo na pierwszy rzut oka nic tu do siebie nie pasuje. Jednak już po kilku stronach łapiemy rytm opowieści, a kontrastujące ze sobą motywy zaczynają tworzyć spójną całość. Dzieje się tak, dzięki dobremu tempu opowieści. Hawkmoon to przede wszystkim komiks akcji, a konkretniej: historia wojenna. Wszystkie wydarzenia podporządkowane są wielkiej kampanii bitewnej przetaczającej się przez Europę.
Głównym zagrożeniem dla świata są Granbretańczycy, którzy niczym niegdyś hordy Hunów podbijają każdy napotkany region. Niszczą również miasto Koln, gdzie do walki staje tytułowy Dorian Hawkmoon. Książę niestety przegrywa i dostaje się do wrogiej niewoli. Tam zostaje mu wszczepiony w czoło potężny kryształ, pozwalający Granbretańczykom śledzić wszystko to, co widzi Dorian. Książę staje się szpiegiem wbrew swej woli. Wrogowie zmuszają go, aby udał się do krainy, która wciąż stawia opór Granbretańczykom. Tam ma dopuścić się dywersji, ale jak łatwo się domyślić, młody protagonista łatwo się nie poddaje i znajduje sposób, aby stawić opór ciemiężycielom.
Jak na dobrą fantastykę przystało, historia jest bardzo przygodowa. Dzielny książę Hakwmoon to heros z prawdziwego zdarzenia. Jego losy mają awanturniczy charakter – to ten typ bohatera, który z mieczem w ręku i w białej zbroi staje do walki z hordą demonów z piekła rodem. Dość klasycznie pisana postać i jak na razie nie ma w niej wielkiej finezji. Na szczęście twórcy bardzo szybko modyfikują ten dość schematyczny szkielet charakterologiczny, wiążąc go z ciemną stroną mocy poprzez złączony z nim kryształ. Jego rola przestaje być już tak oczywista. Wrogowie, dzięki magii, mogą go srogo ukarać za nieposłuszeństwo. Jak się zachowa heros, wiedząc, że każdy jego ruch jest śledzony przez Granbretańczyków?
Ciekawie prezentuje się również świat przedstawiony. Europa ma znamiona tego, czym jest obecnie, ale to już zupełnie inny świat. Z drugiej strony można zauważyć pewne przewrotne rozwiązania fabularne. Granbretańczycy wywodzą się z terenów współczesnej Wielkiej Brytanii. Koln to obszar niemiecki, a dużą część Europy zajmują miasta o francuskich nazwach. Takich nawiązań jest więcej i uważny czytelnik z pewnością zauważy pewne mrugnięcia okiem, stanowiące komentarze autora co do teraźniejszości. W takim właśnie świecie toczy się wielka wojna i to działania na płaszczyźnie strategii, taktyki i polityki są tutaj najbardziej pasjonujące. Obserwujemy wydarzenia zarówno z perspektywy Granbretańczyków, jak i ich przeciwników. Uczestniczymy w naradach, śledzimy kolejne makiaweliczne zagrania i w końcu bierzemy udział w wielkich bitwach. W pierwszym tomie Hawkmoona jest jedno epickie starcie – Bitwa pod Kamargiem. Wielostronicowa walka prezentuje się wyśmienicie. To właśnie w tym momencie dostajemy prawdziwy wysp dobrodziejstw obranej konwencji. Wojownicy walczą przy pomocy broni białej, ale to technologia podszyta magią przeważa szalę zwycięstwa na jedną ze stron. W starciu biorą udział zarówno zaawansowane maszyny, jak i niezwykłe istoty. Jest to tak dobrze napisane i zobrazowane, że nie ma mowy o żadnym chaosie narracyjnym. Do samego końca bitwy wiemy, w którym miejscu jesteśmy i dokąd zmierzamy.
Wizualnie Hakwmoon nie jest dziełem wybitnym, ale nie ma też w sobie nic, do czego można by się przyczepić. Mamy tu do czynienia z mroczną historią, więc przez większą część lektury będzie nam towarzyszyć ciemna tonacja. Jest to zauważalne szczególnie wtedy, gdy przenosimy się do siedziby Granbretańczyków – miasta Londra. Autorzy Jérôme Le Gris i Benoît Dellac postarali się, żeby futurystyczni odpowiednicy Brytyjczyków prezentowali się jak najgorsze czarne charaktery. Gdy akcja toczy się w innych rejonach Europy, kolorystyka jest dużo bardziej zróżnicowana. Wszystko po to, aby jasno i klarownie oddzielić dobro od zła. Hawkmoon pod tym względem, zarówno w formie, jak i w treści, jest raczej zerojedynkowy.
Fani mrocznych opowieści fantasy, w których więcej jest akcji niż refleksji, z pewnością polubią się z Hawkmoonem. Fabuła, mimo że opiera się na schematach, ma kilka naprawdę interesujących rozwiązań, a świat przedstawiony na pewno wyróżnia się na tle innych uniwersów z pogranicza fantasy i science fiction. Komiks dostarczy dużo radochy każdemu, kto nie będzie się niepotrzebnie zastanawiał nad sensem walki bronią białą, gdy w inwentarzu znajdują się armaty wszelkich kalibrów.