Tomek (Marcin Czarnik) i Kasia (Anna Krotoska) przylatują na egzotyczną wyspę Bali w Indonezji, by się wyciszyć. Stres przez pracę w korporacji oraz szybkie tempo życia wpływa negatywnie na ich małżeństwo. Oboje bardzo chcą mieć dziecko. Wiele prób ich zawiodło, ale podobno na tej rajskiej wyspie może im się udać. Zanim się to stanie, muszą przepracować istniejące między nimi konflikty. Kasia pragnie wypocząć i skupić się na płodności. Tomek natomiast chce sobie i wszystkim dookoła udowodnić, że cały czas ma duszę podróżnika. Podczas nocnej libacji z miejscowymi postanawia więc, że wraz z żoną zdobędą aktywny wulkan. Jednak nad ranem opłaceni „przewodnicy” się nie pojawiają. Bohater, wbrew sprzeciwowi żony, postanawia, że na własną rękę udadzą się do dżungli. Tam przypadkowo poznają tajemniczego mężczyznę, który zaprasza ich do swojego domu. Para decyduje się pójść śladem nieznajomego. Atmosfera zagęszcza się z minuty na minutę, a niepokojąca aura coraz bardziej udziela się polskiej parze. Paweł Ferdek, który już raz zaskoczył nas filmem Ki, powraca z nową, kameralną historią. Mamy wrażenie, jakbyśmy towarzyszyli głównym bohaterom w ich niezwykłej podróży. Każdy bagpacker zrozumie Tomasza i jego chęć zdobycia wulkanu samodzielnie, a nie w zorganizowanej grupie wycieczkowej. Jest to pewnego rodzaju zmierzenie się z własnymi siłami oraz spojrzenie na wyspę oczami jej mieszkańców. To także wejście pomiędzy nową społeczność i towarzyszenie jej w codziennym życiu.  Tomek jest nieszczęśliwy z tego powodu, że porzucił swoje ideały i pracę, którą lubił, dla pieniędzy w korporacji.  Czuje, że pomimo ustępstw przegrywa życie. Kasia natomiast jest skupiona tylko na tym, by mieć dziecko. Ma wrażenie, że jej życie jest niekompletne, ale z zupełnie innych powodów niż Tomasz. Ona jest zadowolona ze swojej zawodowej ścieżki.  Chciałaby jednak być matką, a los jej na to nie pozwala. Ma również odczucie, że mężowi na tym nie zależy. Ferdek w scenariuszu, którego jest współautorem, bardzo dobrze pokazuje lęki urzeczywistniające się dopiero w odciętej od cywilizacji wiosce. Wtedy dopiero prawdziwe intencje każdego z naszych bohaterów wychodzą na jaw. Holiday jest filmem trudnym i nie dla każdego. Nie ma tutaj wartkiej akcji. Dominuje cisza i odgłosy balijskiej dżungli. Głowni bohaterowie są małomówni, ale ich gesty mówią więcej niż słowa. Z twarzy Marcina Czarnika czy Anny Krotoskiej można wyczytać wszystkie emocje. Miejscami czułem się tak, jakbym oglądał Boso przez świat Cejrowskiego czy Kobietę na krańcu świata Wojciechowskiej, w których prowadzący przedstawiają mi zwyczaje, wierzenia i styl życia mieszkańców Bali. Wchodzą im do domów z kamerą i pokazują je bez żadnego filtra. Zresztą tak też jest ten film kręcony. Trochę jak dokument, w którym operator skupia się na szczegółach tego, co robią mieszkańcy wioski. Jest to ciekawe przeżycie, ale wiem, że dla wąskiej grupy widzów. Nie jest to kino rozrywkowe, a dramat psychologiczny z gorzkim finałem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj