I Am The Night to miniserial produkowany przez telewizję TNT oparty na prawdziwej historii. Jego twórcą jest debiutant Sam Sheridan, a za kamerą stoi m.in. Patty Jenkins, znana z Wonder Woman i oscarowego Monster.
I Am The Night to dramat kryminalny inspirowany prawdziwą historią kobiety, która jest w centrum tej fabuły. Intryga z życia wzięta na papierze brzmi wspaniale, wręcz szalenie interesująco. Pierwsze dwa odcinki nie spełniają jednak tych nadziei, dając coś zaskakująco ciężkostrawnego. Mamy bowiem wstęp do czegoś zaledwie powierzchownie zasugerowanego, więc trudno nawet stwierdzić na tym etapie, czy ta historia jest warta poświęcania czasu w kolejnych odcinkach. Nie czuję, aby ciekawość była w jakimś stopniu pobudzana, bo choć są jakieś oznaki, wydają się przytłoczone przez elementy mniej ważne. Powstaje tutaj problem okropnie ślimaczego tempa rozwoju fabuły, która zbyt często jest wypełniana rzeczami nudnymi, pustymi i mało atrakcyjnymi dla chłonięcia tej historii.
Pierwszy dwa odcinki został wyreżyserowane przez wspomnianą przeze mnie
Patty Jenkins. I rzeczywiście ona robi, co w jej mocy, aby z tego materiału wyciągnąć cokolwiek. Przedstawienie lat 60. jest ukazane z realizmem i potrzebną autentycznością. Ma to w sobie wszystko, czego oczekujemy, aby uwierzyć w świat przedstawiony. Udaje się też zbudować największą zaletę w postaci klimatu. To on intryguje i wielu momentach przyciąga do ekranu, gdy fabularnie jesteśmy od niego odpychani.
Motyw wprowadzenia w historię wydaje się jedną z przyczyn, dla którym ten serial będzie trudny w odbiorze. Nie chodzi bynajmniej o brak akcji, pościgów czy strzelanin. Chodzi o to, że wolne tempo rozwoju nie jest wynagradzane ani mocnymi scenami, ani sugestywną rozbudową fabuły, ani kreacjami aktorskimi, ani emocjami. Dzieją się rzeczy ważne dla bohaterów, ale trudno dostrzec w tym coś więcej. Emocje zawsze są dla mnie najważniejsze w odbiorze serialu, bo często nadrabiają wady scenariusza czy realizacji. Jeśli
I Am The Night raczy mnie taką pustką wywołującą obojętność, trudno powiedzieć coś dobrego lub złego. Zbyt często jest to nijakie.
Ten serial powinien od początku wciągnąć w historię, a zamiast tego dostajemy przedstawienie postaci dalekie od ideału. Zbyt wiele scen przypomina mi kiepski
Oscar Bait. Niby wszystko jest zagrane prawidłowo, dobrze, ale brakuje kropki nad i przez co ważne dramaturgicznie sceny tracą swoją autentyczność. A tego typu motywów jest kilka na czele z kłótnią Fauny z matką, która choć jest zagrana jak trzeba, nie ma w sobie za grosz emocji czy prawdy. Takie dziwne wrażenie jest obecne w wielu momentach serialu, a już chyba najbardziej mieszane odczucia pozostawia postać
Chris Pine i jego zachowanie oraz decyzje. Nie chodzi mi o to, że aktor zagrał źle, bo daje z siebie wiele. Jest to rola wymagająca od niego innego podejścia niż w kinowych produkcjach. Problem w tym, że jego nie da się lubić. Zbyt wiele momentów w tym odcinku sprawia, że staje się on dziwnie irytujący w swojej lekceważącej wszystko postawie. Nie powiem - drzemie w tym potencjał na zaprezentowanie jakiejś przemiany, ale jak w pierwszych dwóch odcinkach trudno znieść głównego bohatera, to nie jestem przekonany, czy jego dalsze losy będą mieć znaczenie. Lepiej się prezentuje młoda
India Eisley, bo jej historia oraz emocjonalne reakcje mają większe znaczenie.
I Am The Night po pierwszych odcinkach zapowiada rozczarowanie. Miał być kryminał w stylu noir, którego klimat oraz postacie wynagrodzą niespieszne tempo. Wprowadzenie do historii jednak jest zbyt wolne, a całość nie posiada potrzebnego ładunku emocjonalnego. Za wiele scen w premierze wydaje się zbytecznych, budujących okropną przewidywalność, nic nie wnoszących. Brakuje w tym jakiejś werwy... Czegoś więcej, co chwyci nas i zaintryguje, ale... to wolny początek i nie wykluczam, że może ta opowieść nabrać wiatru w żagle w kolejnych odcinkach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h